Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Shha była lubiana, zawsze pogodna, wesoła, zaradna, nie stwarzała problemów. Ale inteligencja kwalifikowała ją raczej do kawalerii.
– No, a o co nam tym razem biega? – spytała Chloe.
– O Kupiecki Szlak.
– O, żesz... Kurwa! Bogowie! No, ładnie! – Pozostałe skrzywiły się, klnąc pod nosem wszystkie naraz.
– Co to jest Kupiecki Szlak? – spytała Achaja.
– Taka droga – mruknęła Lanni. – Połączenie pomiędzy Strath a przystanią w Korrneth na rzece. My musimy ją mieć, bo kupcy by nadpłacali, ciągnąc przez lasy, a oni ją przerywają, bo chcą nam zrobić kuku.
– Chyba gówno zrozumiałam.
– Nie przejmuj się, ja też niewiele rozumiem. – Machnęła ręką Lanni. – Tyle wiem, że to jedna z ostatnich dróg kupieckich, jakie łączą nas z rzekami, którymi nasze towary mogą spływać do morza. Inaczej kupcy musieliby ekspediować towary lasami i by ceny wzrosły wtedy, a to z kolei coś tam źle zrobi na nasz handel... Eeeee... Z grubsza chodzi o to, żeby pieniądza więcej było.
– Nie – mruknęła Chloe. – Słyszałam, że jak padnie handel, to po nas.
– Niby, że co? Nie możemy se sami zjeść własnego zboża?
– Akurat. My zboże wysyłamy... – Zarrakh postukała się ręką w czoło. – Raczej kupujemy.
– Cicho – warknęła milcząca dotąd Mea. – Porucznik nadjeżdża, wkurwiona czymś jak ostatnia zaraza.
Miała rację. Zinna o mało nie zajechała swojego wierzchowca na kamienistej drodze. Jej oczy miotały gromy, szarpnęła uzdą, tak jakby chciała swojemu rumakowi skręcić kark.
– Plutooooon! – ryknęła, zarywając w miejscu. – Z koniiiii!!!
Wykonały rozkaz jak na ćwiczeniach, zeskakując z siodeł i chwytając w locie plecaki, kusze, kołczany i dziryty.
– Konie... Pęęęętaaaaaaać!!!
– O, kurwa! – wyrwało się którejś. Achaja nie mogła się obejrzeć. Ledwie umiała pętać nogi swojego kuca i przez cały czas miała wrażenie, że zostanie kopnięta dokładnie w sam środek czoła.
– Ładnie. – To była Shha. Tuż obok.
– Co?
– Zwykle co piąta dziewczyna zostaje do pilnowania zwierzaków – szepnęła Shha. – Jak jest bardzo źle, to co dziesiąta. A jak, kurwa, pętać... – splunęła na ziemię, pomagając Achai z powrozem, wyraźnie drżały jej ręce – ... znaczy, już tu nie wrócimy.
– Żywe – dodała Lanni.
– Stulić pyski! – warknęła Mea.
– Plutooooon! – Zinna szarpnęła wodzami, wprowadzając swojego wierzchowca na strome zbocze. – Za mnąąąąąą... Marsz!
Ruszyły biegiem za panią porucznik. Wszystkie trzy drużyny plutonu „C” pierwszej kompanii batalionu Zulu w trzecim pułku pierwszej dywizji górskiej. Trzydzieści kilka dziewczyn w pełnym oporządzeniu. Achaja dopiero teraz doceniła sznurowane buty. W sandałach złamałaby nogę już kilka razy, biegnąc po kamienistym zboczu.
Ale te sznurki trzymały kostki, usztywniając je przy każdym niepewnym stąpnięciu. „Starzy żołnierze” i ona sama dobiegli do linii drzew w jakiej takiej kondycji. „Młodzi”, czyli te, które przyszły jako uzupełnienia z obozu, dyszały tak, jakby odbyły właśnie marsz do Syrinx i z powrotem. A nie był to koniec biegu. Drużyny podzieliły się i ruszyły dalej osobno, utrzymując kontakt wzrokowy. Tu w lesie, na miękkim podłożu, trudno było dotrzymać kroku wierzchowcowi Zinny. Po zrobieniu kilkuset kroków przypadły na grzbiecie zalesionego wzgórza.
Tuż obok Achai upadła rekrut Bei. Była tak spocona, że roje komarów dosłownie rzuciły się na nią, tnąc to, co nie było osłonięte mundurem. Owady miały wielkie pole do popisu, poza twarzą mogły wybierać między jej kształtnymi udami, łydkami i dłońmi.
– Ty – szepnęła Achaja – jak masz miecz z przodu, nie padaj na twarz, idiotko! Zranisz se nogę i...
– Nie ucz jej – przerwała wykład Lanni. – Już i tak za późno.
– Jak mam... – Bei usiłowała coś powiedzieć, ale kapral przerwała jej brutalnie:
– Melduj się, głupia cipo!
– Dupa Bei melduje się na rozkaz!
– Ciszej, kretynko!
Na szczęście nikt nie zwracał na nie uwagi. Zinna kłusowała, usiłując nawiązać kontakt z innymi plutonami, sierżant Mea ustalała, gdzie są pozostałe drużyny.
– No, baby – Mayfed przysunęła się cicho. – Po łyczku?
Wyjęła z plecaka mały bukłak i przełknęła wielki haust.
– Oż, kurde... dawaj! Dawaj!
Każda ze starych dostała przynajmniej po łyku. Shha miętoliła coś w dłoni, potem założyła sznurek na szyję.
– Ty... Co to jest, do kurwy nędzy?
– Amulet. – Dziewczyna spłoszyła się wyraźnie.