W okolicy kręcą się kondory, którym nie spodobała się nasza obecność.
– Czemu niemagiczne ptaki miałaby sprawić wam kłopoty?
– Nie są do końca niemagiczne. To prawda, że śmiertelne ptaki to niewiele więcej niż opierzone jaszczurki, ale te kondory mają w sobie więcej z jaszczurek niż ich kuzyni.
– Oczy jasnowidza?
– Być może.
– To może skomplikować sprawy.
Starucha na wpół rozpostarła skrzydła w geście odpowiadającym wzruszeniu ramion.
– Masz jakieś mięso? Jestem głodna.
– W dole na odpadki za namiotem są resztki kozy z kolacji.
– Co? Mam jeść z dołu na odpadki?
– Przecież jesteś cholernym krukiem, Starucho.
– Skandal! Ale jeśli nie ma nic innego...
– Nie ma.
Starucha skierowała się ku tylnej ścianie namiotu, poskrzekując, by dać ujście gniewowi.
– Na przyszłość weź ze mnie przykład – wyszeptała, gdy zaczęła się przeciskać pod tkaniną.
– Pod jakim względem? – zapytał Brood.
Wsunęła głowę z powrotem do namiotu i otworzyła dziób w bezgłośnym śmiechu.
– Czy dostałam ataku szału?
Warknął groźnie i ruszył w jej stronę.
Ptaszysko umknęło, skrzecząc głośno.
Rozdział szesnasty
Pierwsze Dziecko Martwego Nasienia
śni o ostatnim oddechu ojca
i słyszy wieczny refren krzyku
uwięzionego w jego płucach –
Czy odważysz się zajrzeć w głąb jego oczu,
choćby na chwilę?
Pierwsze Dziecko Martwego Nasienia
prowadzi armię smutku
brukowaną ogryzionymi kośćmi drogą głodu,
na której tańczy i śpiewa matka –
Czy odważysz się pójść w jego ślady
i czule uścisnąć jej rękę?
Pierwsze Dziecko Martwego Nasienia
osłaniają resztki roztrzaskanej zbroi,
która broniła go od chwili narodzin
i przez lata straszliwej nauki –
Nie waż się osądzać go surowo,
jeśli nie jesteś w jego skórze.
Silba o zgruchotanym sercu
K’alass
Tenescowri obleźli wszystkie mury miasta niczym niepowstrzymany potop. Obleźli je, a potem przelali się na drugą stronę – ogromny tłum doprowadzony przez głód do obłędu. Barykady w bramach ugięły się pod ich naporem, a następnie ustąpiły.
I fala zalała Capustan.
Itkovian zawrócił zbryzganego krwią wierzchowca czterysta kroków od koszar. Z dołu wyciągały się ręce, chwytające konia za zakute w pancerz kończyny. Ogarnięte zimną furią zwierzę raz po raz tratowało napastników, łamiąc kości, miażdżąc czaszki i klatki piersiowe.
Tarczę Kowadło otaczały trzy grzywy Szarych Mieczy. Odcięto ich od koszar i otoczono na szczycie niewysokiego wzgórza, pełnego kolumn grzebalnych. Większość pionowych trumien przewrócono i ich zgniła, owinięta w tkaninę zawartość walała się teraz wśród świeżych trupów.
Itkovian widział bramę koszar, pod którą leżała sterta zwłok, wystarczająco wysoka, by można się było po niej wspiąć. Robiły to dziesiątki Tenescowri, którzy wdrapywali się na umocnienia skarpy, po to tylko, by napotkać wyposażone w zadziory groty długich pik. Broń ta raniła i zabijała chłopów, którzy nawet nie próbowali się bronić, uderzała raz po raz, ciągnąc za sobą proporce krwi.
Tarcza Kowadło nigdy jeszcze nie widział czegoś tak przerażającego. Choć brał udział w wielu bitwach i – jak każdy żołnierz – był świadkiem licznych towarzyszących walce okropności, ta wizja kazała mu zapomnieć o wszystkim.
Gdy chłopi cofnęli się, schodząc ze stosu trupów, kobiety rzuciły się na mężczyzn, zerwały z nich ubrania, dosiadły ich okrakiem i zgwałciły pośród krwi, krzyków oraz wyciągających się rozpaczliwie palców.
Na skraju skupiska martwych i umierających żywi pożerali swych braci.
Dwa bliźniacze koszmary. Tarcza Kowadło nie potrafił zdecydować, który z nich wstrząsnął nim bardziej. Krew w jego żyłach stała się zimna jak lód. Z bliskim paniki przerażeniem zdał sobie sprawę, że atak dopiero się zaczął.
Do pechowej grupy Szarych Mieczy, która otaczała Itkoviana, dotarła kolejna fala. Szerokie ulice i aleje gęsto wypełniali oszalali Tenescowri. Wszyscy wbili wzrok w Itkoviana i w jego żołnierzy. Wyciągali ku nim ręce, nie zważając na odległość, i chciwie poruszali palcami w powietrzu.
Szare Miecze złączyły tarcze i ponownie zwarły otaczający Tarczę Kowadło czworobok. Itkovian świetnie wiedział, że fala go zaleje, tak samo, jak stało się to przed chwilą, jeśli jednak jego żołnierze spiszą się równie dobrze, jak poprzednim razem, czworobok ponownie wynurzy się z morza ciał, odepchnie nieprzyjaciela, wespnie się na nowo powstałe wzgórze zwłok. A jeśli Itkovian zdoła się utrzymać na koniu, będzie zataczał mieczem szerokie łuki, zabijając wszystkich, którzy znajdą się w jego zasięgu. Ci, których tylko rani, zginą pod ciosami podkutych kopyt jego wierzchowca.
Nigdy dotąd nie zabił tak wielu ludzi. Robiło mu się od tego niedobrze, a jego serce wypełniała nieprzebrana nienawiść do jasnowidza, który uczynił coś takiego własnym poddanym. A także do septarchy Kulpatha, który z zimnym okrucieństwem wysyłał nieszczęsnych wieśniaków do szturmu na zdesperowaną armię.
Jeszcze większą goryczą wypełniała go myśl, że ta taktyka zapewne okaże się skuteczna, choć koszty będą niewyobrażalnie wielkie.
Tenescowri rzucili się z rykiem do ataku.