I wampir o przekrwionych oczach nie musiał pochylać się nad łóżkiem bohaterki.
Wszystko bez nietoperzy uderzających o szyby w oknach zamczyska, bez jakichkolwiek
zjawisk nadprzyrodzonych.
Wampir był rzeczywistością. Jednak jego prawdziwa historia nigdy nie została
opowiedziana. Wiedząc o tym, Neville sięgnął pamięcią do historycznych relacjach o
epidemiach. Myślał o upadku Aten. Bardzo przypominała epidemię roku 1975. Nim zdołano
zrobić cokolwiek, miasto upadło. Historycy pisali także o morowym powietrzu. Robert
Neville był przekonany, że i tę zarazę spowodowały wampiry.
Chociaż nie, nie wampiry. Jak dotąd wydawało się, że wypatrujące łupu, chytre zjawy
nocne, z którymi miał do czynienia, stanowiły jedynie narzędzie bakterii, podobnie jak ci
Bogu ducha winni żyjący ludzie, zarażeni chorobą. Wszystkiemu winne były zarazki.
Nikczemne bakterie ukrywały się za zasłoną legendy i przesądu, nękając ludzi, którzy kulili
się ze strachu przed wymyślonymi przez siebie obawami.
No, a Czarna Śmierć? Tragiczny pomór, który przeszedł przez Europę, zbierając
śmiertelne żniwo dwóch trzecich mieszkańców kontynentu?
Czyżby wampiry?
Tego samego wieczora o dziesiątej potwornie rozbolała go głowa, a jego oczy
przypominały gorące galaretowate pęcherzyki. Był potwornie głodny. Wyjął z zamrażarki
kawałek boczku i nastawił kuchenkę. Sam poszedł zażyć szybkiej kąpieli pod prysznicem.
Odskoczył nieco, kiedy większy kamień uderzył w ścianę domu. Jego twarz
wykrzywiła się trochę w wymuszonym uśmiechu. Przez cały dzień był tak zajęty, że
zapomniał o tej całej zgrai buszującej wokół jego domu.
Kiedy się wycierał, uświadomił sobie, że właściwie nie wiedział, ilu z nich,
przychodzących do niego co noc było żywych, a iloma kierowała jedynie bakteria.
„Dziwne, że tego nie wiem” - pomyślał. Musieli być jedni i drudzy, bo kiedy do nich
strzelał, jedni powracali, natomiast inni już nie wstawali. Przypuszczał, że nie dało się uś-
miercić tych, którzy już byli martwi i oni w jakiś tajemniczy sposób wytrzymywali strzały.
Ta myśl pociągnęła za sobą kolejne pytania. Dlaczego mianowicie przychodzili tutaj
także żywi? Dlaczego tylko niektórzy, a nie wszyscy z okolicy?
Do smażonego boczku wypił szklankę wina i dziwił się, że wszystko było takie
smaczne. Zwykle bowiem to, co jadł, smakowało jak trawa. „Musiałem jakoś dzisiaj nabrać
apetytu” - myślał.
Poza tym nie wypił ani jednego drinka. Nawet jeszcze lepiej - nie chciał pić. Pokiwał
głową. Było dla niego bolesną oczywistością, że w alkoholu znajdował pociechę.
Zjadł wszystko, obgryzł nawet kości. Resztę wina zabrał ze sobą do dużego pokoju,
włączył gramofon i usiadł w fotelu, westchnąwszy jak na zmęczonego człowieka przystało.
Siedział w pokoju, słuchając suity Ravela Dafnis i Chloe, pierwszej i drugiej części.
Światło było wyłączone za wyjątkiem niewielkiej lampki na meblach. Udało mu się zupełnie
zapomnieć o istnieniu wampirów.
Po chwili jednak nie mógł oprzeć się, by jeszcze raz spojrzeć w mikroskop.
„Ty draniu” - pomyślał niemal czule, patrząc na pałeczkę protoplazmy poruszającą się
nerwowo przy skraju szkiełka - ”ty paskudny, mały draniu.”
Rozdział 12
Nazajutrz wszystko układało się niedobrze.
Światło słoneczne zabiło zarazki na szkiełku, ale to niczego nie wyjaśniło.
Także siarczyn allilu dodany do krwi zarażonej bakterią nie dał żadnych rezultatów.
Siarczyn został wchłonięty, a zarazek żył dalej.
Robert Neville spacerował nerwowo po pokoju.
Czosnek ich odstraszał, a krew była podstawowym warunkiem ich egzystencji. Ale
kiedy zmiesza się najistotniejszy składnik czosnku z krwią, nie dzieje się nic. Złość zamknęła
jego dłonie w pięści.
„Ale zaraz, ta krew pochodziła przecież od żyjących.”
W godzinę później miał już kolejną próbkę. Dodał do niej siarczynu i popatrzył przez
mikroskop. Nie stało się nic.
Lunch stanął mu w gardle.
„A co wobec tego z żerdzią?” - Jedyne, co przychodziło mu do głowy to utrata krwi,
ale jednocześnie wiedział, że nie o to chodzi. Żeby nie ta przeklęta kobieta...
Przez połowę popołudnia usiłował zająć myśli czymś konkretnym. W końcu,
burknąwszy coś pod nosem, przewrócił mikroskop i poszedł do dużego pokoju. Z głuchym
odgłosem usiadł w fotelu, niecierpliwie uderzając palcami o rękę.
„Wspaniale, Neville” - pomyślał - „Jesteś niesamowity, wybijasz się w swojej klasie.”
Siedział tak, gryząc palce. „Spójrzmy prawdzie w oczy” - pomyślał żałośnie - „ Już dawno
straciłem głowę. Nie potrafię przez dwa następujące po sobie dni rozważyć problemu,
wszystko od razu rozchodzi się w szwach. Jestem do niczego, bez żadnej wartości, kompletny
nieudacznik.”