– Nie! Nie dotykaj mnie w ten sposób!
– Dlaczego?
– Bo... bo...
– Bo to doprowadza cię do szaleństwa, tak jak
mnie.
– Przestań.
– Tylko wtedy, jeśli mi powiesz, że mylę się co do
twoich uczuć. Powiedz, że się mylę, Devon, a
przestanę.
– Proszę cię. Zostaw mnie po prostu samą.
– Nie mogę – jęknął. – Nie mogę.
Odwróciła nieco głowę, a on opuścił swoją. Ich usta
zwarły się w namiętnym pocałunku. Obróciła się w
kręgu jego ramion, które ją przyciągnęły. Opierając
ręce na biodrach ustawił ją na wprost siebie.
Namiętność rozpalała go coraz mocniej i był coraz
bardziej zagniewany, gdyż wiedział, że Devon to owoc
zakazany. Mimo skłonności do złego zachowania w
szkółce niedzielnej pewne duchowe zasady
przeniknęły do jego młodego umysłu. Te formalne,
religijne zakazy plus wszystkie lekcje moralne,
których udzielili mu rodzice, mówiły, że to, co robi,
jest złe, złe, złe.
Ale nie mógł sobie odmówić pocałunków. Jej usta
były słodkie, ciepłe i chętne. Powtarzał sobie, że
następny pocałunek będzie już ostatni. Ale potem
tym bardziej pragnął kolejnego.
– Devon, do licha, opieraj się. Przerwij to.
Powstrzymaj mnie.
Był jak opętany, ogarnięty pierwotną żądzą walki o
tę kobietę. Ująwszy w dłonie jej głowę, odchylił ją
gwałtownie do tyłu.
– Gdzie on jest? Gdzie ta oferma, za którą wyszłaś
za mąż? Gdzie był, gdy samotnie jeździłaś po
wschodnim Teksasie? Czy jest szaleńcem, że daje ci
taką swobodę? Czy jest ślepy? Dlaczego tego
sukinsyna nie ma teraz tutaj, by mógł cię chronić
przede mną, przed tobą samą?!
Lucky stawiał te pytania nie oczekując odpowiedzi.
Dlatego był zaszokowany, gdy wyszlochała:
– Jest w więzieniu...
Światła zapłonęły znowu.
Rozdział 12
Lucky mrugał oczami. Obserwując go Devon zdała
sobie sprawę, że jest to wynik w równej mierze szoku,
co i nagłego rozbłysku świetlówek nad głową. Ostre
światło było nieprzyjemne i niepożądane. Ukazywało
zbyt wiele. Wysunęła się z objęć Lucky'ego i
wyłączyła je. Lepiej się czuła w słabym blasku świecy
na stoliku. Wydawała się sobie mniej widoczna.
– Więzieniu? – Nie ruszał się z miejsca, jakby ktoś
przybił mu buty do podłogi.
– Więzienie federalne o złagodzonym rygorze we
wschodnim Teksasie. To tylko pięćdziesiąt mil od...
– Wiem, gdzie to jest.
– Wracałam właśnie z odwiedzin, kiedy
postanowiłam przeprowadzić pewne badania do
mojego felietonu. Pomyślałam, że bar w niewielkim
miasteczku będzie wiarygodniejszym sprawdzianem
mojej teorii. Jak się okazało, miałam rację.
Takiego wyjaśnienia właśnie potrzebował. Nie
miała zamiaru opisywać wizyty u męża, która tak ją
zdenerwowała. Wstrząs, jakiego doznała, nie
powinien go obchodzić.
Zupełnie przypadkiem Lucky Tyler znalazł się we
właściwym miejscu o właściwym czasie – albo w
niewłaściwym miejscu i czasie, zależnie od punktu
widzenia – by wykorzystać jej stan psychiczny.
– Za co siedzi?
– Naruszenie tajemnicy służbowej.
– Oczywiście zrobił to?
– Ależ skąd! – skłamała. – Czy myślisz, że
wyszłabym za przestępcę? – W chwili ślubu wierzyła
w niewinność tego człowieka.
– A skąd mam wiedzieć, do diabła? – Wreszcie
ruszył się i z gniewną miną podszedł do niej. – O
tobie też wiem tylko tyle, że oszukujesz męża.
To oskarżenie było paskudne. Ponieważ nie mogła
powiedzieć prawdy, udała, że jest wściekła i odparła
szybko:
– Wcale nie!
– Odniosłem całkiem inne wrażenie.
Podeszła do drzwi i otworzyła je gwałtownym
szarpnięciem.
– Możesz wyjść tą samą drogą, którą wszedłeś,
przez tylne drzwi. Otworzę ci garaż.
– Nie tak łatwo, Devon.
– Teraz, kiedy już zrozumiałeś nieprzyjemną
sytuację, w jaką mnie wpędziłeś, proszę cię, żebyś
wyszedł.
– Niczego nie rozumiesz! – Wyciągnął rękę ponad
jej ramieniem i zatrzasnął drzwi. Spowodowany tym