Poznała Edwarda!
- Dzięki Bogu! - wyrzekła, opuszczając latarkę. Wygramoliła się ze swojej kryjówki między rowerami, kosiarką i starymi pojemnikami na śmieci i rzuciła się Edwardowi na szyję. Snop światła z latarki tańczył po pobliskich drzewach. Edward stał bez ruchu. Spojrzał na nią pustym wzrokiem.
- Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że cię widzę - powiedziała odchylając się, żeby spojrzeć w jego ciemne oczodoły. - Nigdy w życiu się tak nie bałam.
Edward nie odpowiedział.
- Edward? - Kim przechyliła głowę chcąc go lepiej widzieć. - Dobrze się czujesz?
Edward głośno wypuścił powietrze.
- Dobrze - przemówił wreszcie. Był wyraźnie zły. - Ale nie mogę powiedzieć, żebym ci był wdzięczny. Co, u diabła, robisz w środku nocy w szopie w samym szlafroku? Ze strachu mało nie postradałem zmysłów.
Kim zaczęła wylewnie przepraszać. Teraz pojęła, jak bardzo musiała go przerazić. Plącząc się w słowach wyjaśniała, co się stało. Gdy skończyła, zobaczyła, że Edward się uśmiecha.
- To nie jest śmieszne! - obruszyła się.
Ale teraz, gdy już była bezpieczna, też się uśmiechnęła.
- Nie mogę uwierzyć, że naprawdę ryzykowałaś życie dla tej starej leniwej kocicy. Chodźmy! Nie stójmy w tym deszczu.
Kim wróciła do szopy i za pomocą latarki zlokalizowała Shebę. Kotka schowała się w odległym kącie, za narzędziami ogrodniczymi. Kim wypłoszyła ją na otwartą przestrzeń i wzięła na ręce. Potem oboje z Edwardem weszli do domu.
- Przemarzłam do szpiku kości. Napiłabym się czegoś gorącego, na przykład herbaty ziołowej. A ty?
- Ja dziękuję, ale posiedzę z tobą chwilę.
Kim nastawiła wodę. Gdy czekali, aż się zagotuje, Edward opowiedział, jak to było z jego strony.
- Miałem zamiar pracować całą noc, ale około wpół do drugiej musiałem skapitulować. Mój organizm tak się przyzwyczaił, że idę spać około pierwszej, że oczy same mi się zamykały. Jakimś cudem zdołałem jeszcze wrócić do domu nie kładąc się w trawie. Kiedy dotarłem, otworzyłem drzwi i uprzytomniłem sobie, że taszczę całą torbę kartonów po pizzy, które miałem zamiar wyrzucić na śmietnik przy laboratorium. Więc obszedłem dom, żeby wrzucić je do naszego śmietnika. Zdaje się, że zostawiłem otwarte drzwi, czego nie powinienem był robić, chociażby ze względu na komary. W każdym razie nie mogłem zdjąć tych przeklętych pokryw i im dłużej próbowałem, tym bardziej byłem wściekły. Nawet walnąłem je parę razy.
- To nowe pojemniki - wyjaśniła Kim.
- No cóż, mam tylko nadzieję, że jest do nich instrukcja.
- W świetle dziennym bardzo łatwo je otworzyć.
- W końcu dałem za wygraną - ciągnął Edward. - Kiedy wróciłem do wejścia, drzwi były zamknięte. Poza tym wydawało mi się, że czuję twoją wodę kolońską. Odkąd jestem na Ultra, moje zmysły wyraźnie się wyostrzyły. Poszedłem za zapachem znowu naokoło domu i trafiłem do szopy.
Kim nalała sobie do kubka gorącego naparu ziołowego.
- Na pewno nie chcesz?
- Nie mogę. Ledwo siedzę. Muszę iść spać. Czuję się, jakbym ważył z pięć ton, a większość tego ciężaru przypadała na powieki.
Edward zsunął się ze stołka i zachwiał. Kim wyciągnęła ręce i w samą porę pomogła mu utrzymać pozycję pionową.
- Nic, nic - powiedział. - Kiedy jestem taki zmęczony, zasypiam po prostu w sekundę.
Kim nasłuchiwała, jak wędruje po schodach. Odstawiła miód i pudełko z herbatą, wzięła kubek i podążyła za nim na górę. Na szczycie schodów zajrzała do jego pokoju. Spał w ubraniu.
Kim weszła i z niemałym trudem ściągnęła mu spodnie i koszulę, po czym przykryła go. Zgasiła światło. Zazdrościła mu, że tak błyskawicznie zasypia. Gdybyż to ona tak mogła.
ROZDZIAŁ 18
NIEDZIELA, 2 PAŹDZIERNIKA 1994
W mglistym świetle przedświtu Edward i pozostali spotkali się w połowie drogi między domem a zamkiem i brodząc w mokrej trawie ruszyli do laboratorium. Byli w posępnych nastrojach. Na miejscu zaczęli od porannej kawy.
Edward był wyraźnie bardziej zasępiony niż cała reszta, a i tak miał już znacznie lepszy nastrój niż pół godziny temu, kiedy się przebudził. Gdy wstał z łóżka, zaszokował go widok resztek kurczaka najwyraźniej wyciągniętych ze śmietnika. Były powalane fusami po kawie. Potem stwierdził, że paznokcie ma brudne, jakby rył ziemię rękami. Spojrzawszy w lustro w łazience, zobaczył, że twarz i podkoszulek też ma koszmarnie brudne.
Wszyscy przynieśli sobie kawę do tej części laboratorium, gdzie zwykle odbywali narady. Pierwszy zabrał głos François.
- Mimo że wziąłem o ponad połowę niniejszą dawkę, chodziłem po nocy - stwierdził ponuro. - Gdy się obudziłem, byłem brudny jak nigdy. Chyba czołgałem się w błocie. Musiałem uprać pościel! I spójrzcie na moje ręce! - Wyciągnął je przed siebie, prezentując niezliczone skaleczenia i zadrapania. - Piżama była w takim stanie, że musiałem ją wyrzucić.
- Ja też wychodziłem - przyznał Curt.
- Obawiam się, że ja też - dodał David.
- Jak myślicie, jakie jest prawdopodobieństwo, że wypuszczamy się poza tę posiadłość? - spytał François.
- Nie mamy jak się przekonać - rzekł David. - Ale to cholernie denerwująca myśl. A jeśli mieliśmy coś wspólnego z tym włóczęgą?
- Nawet o tym nie wspominaj - rzuciła Gloria. - Tego w ogóle nie bierzemy pod uwagę.