Ale parę miesięcy później wypowiedział Niemcom wojnę. I niedługo potem Izba Gmin, wściekła, wysłała go na zieloną trawkę. Poszedł w zapomnienie. Teraz nie ma co liczyć na słowa otuchy, gdy on sam wróci do Londynu. Kto wie, może Rosjanie w ogóle nie pozwolą mu wrócić. Wszystko, czego chcieli, o czym w kółko gadali, to jego podpis na jakimś przeklętym dokumencie. Zawsze mieli fioła na punkcie podpisów, zależało im nie wiedzieć czemu na tym, by wszystkie ich posunięcia miały prawne podkładki. A gdy ktoś nie chciał podpisać, był zawsze jego zastępca. Albo zastępca zastępcy. Na którymś szczeblu tej drabiny zawsze znalazł się jakiś kolaborant na tyle pazerny lub na tyle wystraszony, żeby im ustąpić.
W tym momencie zauważył idącą w jego stronę stewardessę z Aerofłotu. Niosła w ręku bukiet czerwonych róż. Parę kroków za nią postępował wysoki, przystojny Rosjanin w dobrze uszytym garniturze. Kiedy już się zbliżyli, mężczyzna wysunął się do przodu. Odezwał się najczystszą angielszczyzną, bez śladu akcentu:
- Sir Frederick. Zechce pan wybaczyć, że kazałem mu czekać, ale rozmawiałem z Moskwą. Zaraz startujemy. Polecono mi dopilnować, żeby niczego panu nie brakowało.
Premier skinął głową, lecz nie odezwał się. Rosjanin uśmiechnął się lekko i wskazał na nieduży samolot ze znakami Aeroflotu, który właśnie kołował w stronę głównego pasa. Podeszli obaj do samolotu i zaczekali, aż podjadą schodki. Potem Rosjanin poprowadził go na pokład.
Wnętrze samolotu wyglądało jak żywcem przeniesione z przedwojennego Orient-Expressu. To było niesamowite. Mahoniowe boazerie, ozdobne kandelabry, welurowe zasłony. W małych, srebrnych wazach bukiety pachnącego groszku i stokrotek. Meble wyściełane czerwonym pluszem. Wśród nich dwa głębokie fotele, ustawione blisko siebie przy małym intarsjowanym stoliku. Rosjanin wskazał na jeden z foteli i sam też usiadł. Na stoliku stała butelka whisky i szklaneczki. Cooper zauważył, że whisky to Glen Livet. Nawet to sprawdzili, gnojki - pomyślał.
- Sir Frederick, jestem Lew Sawalew. Będę panu służył jako tłumacz i doradca podczas tej wizyty. Mam nadzieję, że w tym historycznym momencie będę mógł być panu rzeczywiście pomocny.
Cooper odwrócił głowę i spojrzał na Rosjanina z nieskrywaną pogardą.
- Jeśli będę potrzebował rady, panie Sawalew, to na pewno nie od pana.
Sawalew uśmiechnął się.
- Oczywiście, że nie, sir Frederick. “Rada” to może złe słowo. Chyba “wyjaśnienie” byłoby tu bardziej na miejscu.
Samolot nabierał prędkości. Premier pochylił się w fotelu i nalał sobie pół szklaneczki czystej whisky. Słyszał, jak za pluszową zasłoną oddzielającą kabinę załogi odzywa się po rosyjsku radio. Odstawił pustą szklankę z powrotem na stolik, wyciągnął nogi, przymknął oczy i oparł głowę na obleczonym w koronkowy pokrowiec zagłówku fotela.
Oddychał głęboko i równo, podczas gdy przez jego zmęczony, lecz niespokojny umysł przewijały się raz jeszcze wypadki ostatnich kilku tygodni. To pewne, że takich scen jak ostatnio Izba Gmin nie oglądała jeszcze w całej długiej historii Anglii. Nawet Cromwell z Karolem I nie posunęli się tak daleko. Szczytem wszystkiego było, kiedy ten idiota Dawson nazwał przewodniczącego opozycji zdrajcą na żołdzie Związku Radzieckiego i zaczął wykrzykiwać całą listę domniemanych aktów zdrady na tle ryku podnoszącego się z ław opozycyjnych. Później ktoś z wojującej lewicy, najwyraźniej chcąc sprowokować posłów partii rządzącej, wyciągnął nie wiadomo jakim sposobem przemyconą tubę i wywrzaskiwał przez nią pod ich adresem całą litanię epitetów, począwszy od “mętów i szumowin”, a kończąc na “hienach kapitalistycznego wyzysku”. Te ostatnie słowa, wypowiedziane w tak typowo marksistowskim żargonie, stały się iskrą, od której wybuchł prawdziwy pożar. Taki zresztą był ich cel. To, co potem nastąpiło, mogłoby się wydawać niewiarygodne, gdyby nie to, że rzeczywiście się wydarzyło. Skończyło się na kawalkadzie karetek pogotowia i dwóch setkach policjantów przywracających porządek w Pałacu Westminsterskim. Dwie osoby zabite, 75 rannych. Parlament został zawieszony przez przewodniczącego. Oddziały straży królewskiej z karabinami maszynowymi rozstawiono wokół budynków i na Parliament Square. Straż w Pałacu Buckingham przejęła specjalna brygada gwardii przybocznej króla.
Kiedy wylądowali na Szeremietiewo, lało jak z cebra. Gdy premier wraz z Sawalewem zeszli po schodkach samolotu, stojący o ich stóp radziecki milicjant w mundurze rozpostarł wielki parasol i trzymał go nad nimi, gdy szli po mokrym asfalcie ku budynkom portu lotniczego.
Poprowadzono ich z dala od głównej sali przylotów do miejsca, w którym jakiś człowiek przekładał właśnie bagaż Coopera z wózka do bagażnika czarnej Wołgi-limuzyny. Jej tylne drzwiczki otworzyły się i ze środka wysiadł niski, otyły mężczyzna. Wyciągnął rękę do Coopera.
- Azimow, panie premierze, ministerstwo spraw zagranicznych. Witamy w Związku Radzieckim.
Cooper ledwie dotknął wyciągniętej dłoni Rosjanina, lecz ten nie przestawał się uprzejmie uśmiechać.
- My mamy dla pana przyjemny dom przygotowany - oznajmił łamaną angielszczyzną. Przerwał i powiedział coś po rosyjsku do Sawalewa. Ten słuchał kiwając głową, po czym zwrócił się do Coopera:
- Wstępne spotkanie z przedstawicielami naszych władz odbędzie się za dwie godziny. Będzie pan miał czas odpocząć trochę i odświeżyć się.
Dom stał pośród otoczonego wysokim murem parku. Strażnicy otworzyli ciężkie wrota i samochód wjechał do środka. Droga biegła między dobrze utrzymanymi trawnikami, na których rosły brzozy i wierzby. W różnych punktach parku został rozmieszczony co najmniej tuzin żołnierzy; przy drzwiach wejściowych do budynku nie było jednak żadnego.
Był to piękny dom. W niewielkim hallu z podłogą z sosnowej klepki znajdowało się czworo czy pięcioro drzwi, a szerokie schody prowadziły stąd na piętro. Sawalew i żołnierz niosący bagaż Coopera weszli na nie pierwsi, prowadząc go do położonego na końcu korytarza apartamentu umeblowanego jak muzeum. Bergerowskie krzesła, złocone stoliki, figurki z miśnieńskiej porcelany i bogato zdobiony zegar ze złoconego brązu na parapecie marmurowego kominka.