- Mój panie, popręg mi się odpiął... proszę zobaczyć... Wokulski zeskoczył z konia.
- Zsiądzie pani? - zapytał.
- Ani myślę. Niech pan tak obejrzy. Zaszedł z prawej strony -popręg był mocno przypasany.- Ależ nie tam... O, tu... Tu coś psuje się, około strzemienia. Zawahał się, lecz odsunął jej amazonkę i włożył rękę pod siodło. Nagle krew uderzyła mu do głowy: wdówka w taki sposób ruszyła nogą, że jej kolano dotknęło twarzy Wokulskiego.
- No i cóż?... No i cóż?... - pytała niecierpliwie.
- Nic - odparł. - Popręg jest mocny...
- Pocałowałeś mnie pan w nogę?!... - krzyknęła.
- Nie. Wtedy trzasnęła konia szpicrózgą i poleciała cwałem szepcząc:
“Głupiec czy kamień!...”
Wokulski powoli siadł na konia. Niewysłowiony żal ścisnął mu serce, gdy pomyślał:
“Czy i panna Izabela jeździ konno?... I kto też jej poprawia siodło?...”
Kiedy dojechał do pani Wąsowskiej, wybuchnęła śmiechem:
- Cha! cha! cha!... Jesteś pan nieoceniony!... - A potem zaczęła mówić niskim, metalowym głosem: - Na karcie mojej historii zapisał się piękny dzień -, odegrałam rolę Putyfarowej i znalazłam Józefa...Cha! cha! cha!... Jedna tylko rzecz napełnia mnie obawą: że pan nawet nie potrafisz ocenić, jak ja umiem zawracać głowy. W takiej chwili stu innych na pańskim miejscu powiedziałoby, że żyć beze mnie nie mogą, że zabrałam im spokój, i tam dalej... A ten odpowiada krótko: nie!...Za to jedno: “nie” powinieneś pan dostać w królestwie niebieskim krzesło pomiędzy niewiniątkami. Takie wysokie krzesełko z poręczą przodu... Cha! cha! cha!... Tarzała się na siodle ze śmiechu.
- I co by pani z tego przyszło, gdybym odpowiedział jak inni?
- Miałabym jeden triumf więcej.
- A z tego co pani przyjdzie?
- Zapełniam sobie pustkę życia. Z dziesięciu tych, którzy mi się oświadczają, wybieram jednego, który wydaje mi się najciekawszym, bawię się nim, marzę o nim...
- A potem?
- Robię przegląd następnej dziesiątki i wybieram nowego
- I tak często?
- Choćby co miesiąc. Co pan chce - dodała wzruszając ramionami - to miłość wieku pary i elektryczności.
- A tak. Nawet przypomina kolej żelazną.
- Lecí jak burza i sypie iskry?...
- Nie. Jeździ prędko i bierze pasażerów, ilu się da.
- O, panie Wokulski!...
- Nie chciałem obrazić pani: sformułowałem tylko to, com słyszał. Pani Wąsowska przygryzła usta. Jechali jakiś czas milcząc. Po chwili znowu zabrała głos pani Wąsowska.
- Już określiłam sobie pana: pan jesteś pedant. Co wieczór, nie wiem o której, ale zapewne przed dziesiątą, robisz pan rachunki, potem idziesz spać, ale przed spaniem mówisz pacierz, głośno powtarzając: Nie pożądaj żony bliźniego twego. Czy tak?...
- Niech pani mówi dalej.
- Nie będę nic mówić, bo mnie już i rozmowa z panem dręczy. Ach, ten świat daje nam same zawody!... Kiedy kładziemy pierwszą suknię z trenem, kiedy idziemy na pierwszy bal, kiedy pierwszy raz kochamy - zdaje się nam, że otóż jest coś nowego... Lecz po chwili przekonywamy się, że to już było albo że to jest - nic... Pamiętam, w roku zeszłym, w Krymie, jechaliśmy w kilka osób bardzo dziką drogą, po której kiedyś snuli się rozbójnicy. I właśnie gdy rozmawiamy o tym, wysuwa się spoza skały dwu Tatarów... Chwała Bogu! myślę, ci zechcą nas zabić, bo miny mieli okropne, choć bardzo przystojni ludzie. A oni, wie pan, z jaką wystąpili propozycją?... Ażeby kupić od nich winogron!... Panie! Oni nam sprzedawali winogrona, kiedy ja myślałam o bandytach. Chciałam ich wybić ze złości, naprawdę. Otóż - pan dzisiaj przypomniał mi tych Tatarów-... Prezesowa przez kilka tygodni tłomaczyła mi, że pan jesteś oryginalny człowiek, zupełnie inny od innych, a tymczasem widzę, że pan jesteś najzwyklejszy pedant. Czy tak?
- Tak
- Widzi pan, jak ja się znam na ludziach. Może byśmy jeszcze pojechali galopem. Albo - nie, już mi się nie chce, jestem zmęczona. Ach... gdybym choć raz w życiu spotkała prawdziwie nowego człowieka...
- A z tego co by pani przyszło?
- Miałby jakiś nowy sposób postępowania, mówiłby mi nowe rzeczy, czasami rozgniewałby mnie do łez, potem sam śmiertelnie obraziłby się na mnie, a potem - naturalnie musiałby przepraszać. O, ten zakochałby się we mnie do szaleństwa! Wpiłabym mu się tak w serce i pamięć, że nawet w grobie nie zapomniałby o mnie... No, taką miłość -rozumiem.
- A pani co by mu dała w zamian? - spytał Wokulski, któremu robiło się coraz ciężej i smutniej.
- Czy ja wiem? Może i ja zdecydowałabym się na jakie szaleństwo...
- Teraz ja powiem, co by ten nowy człowiek dostał od pani mówił Wokulski czując, że zbiera w nim gorycz. - Naprzód, dostałby długą listę wielbicieli dawniejszych, następnie, drugą listę wielbicieli, którzy nastąpią po nim, a w czasie antraktu miałby możność sprawdzania... czy na koniu dobrze leży siodło...
- To nikczemne, co pan powiedziałeś! - krzyknęła pani Wąsowska ściskając szpicrózgę.
- Tylko powtórzenie tego, co słyszałem od pani: Jeżeli jednak mówię za śmiało na tak krótką znajomość...
- Owszem, słucham... Może pańskie impertynencje będą ciekawsze aniżeli ta chłodna grzeczność, którą od dawna umiem na pamięć. Naturalnie, taki człowiek jak pan gardzi takimi kobietami jak ja... No, śmiało...
- Za pozwoleniem. Przede wszystkim nie używajmy zbyt silnych wyrazów, które wcale nie odpowiadają spacerowej sytuacji. Między nami nie ma mowy o uczuciach, tylko o poglądach. Otóż, moim zdaniem, w poglądzie pani na miłość istnieją nie dające się pogodzić kontrasty.
- Proszę? - zdziwiła się wdówka: - To, co pan nazywasz kontrastami, ja najdoskonalej godzę w życiu.
- Mówi pani o częstej zmianie kochanków...
- Jeżeli łaska, nazwijmy ich wielbicielami.