Wyciągnął z kieszeni fajkę o krótkim cybuchu i kapciuch z tytoniem, nabił czaszę i leciutko musnął saidina, by przenieść niewielki płomień, który zatańczył po powierzchni tytoniu. - Dlaczego? To są w końcu moje plany.
Pykał wolno i czekał, całkowicie ignorując wściekłe spojrzenia Egwene.
Wyraz twarzy Aes Sedai nie zmienił się ani na moment, jednak jej wielkie ciemne oczy wydawały się płonąć.
- A cóżeś takiego zrobił od czasu, gdy zrezygnowałeś z moich rad? - Jej głos był równie chłodny, jak wyraz twarzy, lecz słowa padały z jej ust niczym smagnięcia biczem. Gdziekolwiek się udałeś, szły za tobą śmierć, zniszczenie i wojna.
- Nie w Łzie - odrzekł, trochę nazbyt szybko. Nazbyt defensywnie. Nie może jej pozwolić na wyprowadzenie go z równowagi. Z determinacją zaczął jeszcze wolniej, jakby z namysłem, pykać fajkę.
- Owszem - zgodziła się - w Łzie nie. Raz miałeś za sobą cały naród, ludzi i co z tym zrobiłeś? Próba zaprowadzenia sprawiedliwości w Łzie była bardzo chwalebna. Zaprowadzenie porządku w Cairhien, nakarmienie głodnych jest ze wszech miar godne podziwu. Innym razem wychwalałabym cię za to pod niebiosa. - Moiraine była Cairhienianką. Ale nie pomoże ci to w niczym, gdy nadejdzie świt, który zwiastować będzie Tarmon Gai'don.
Kobieta opętana jedną myślą, zimna w wypadku innych spraw, nawet jej rodzinnej krainy. Ale czy on sam nie powinien brać z niej przykładu?
- Co mam, twoim zdaniem, robić? Ścigać kolejno wszystkich Przeklętych? - Ponownie zmusił się, aby zwolnić tempo palenia, kosztowało go to sporo wysiłku. - Czy ty masz jakiekolwiek pojęcie, gdzie oni się znajdują? No tak, Sammael jest w Illian... oboje o tym wiemy... ale pozostali? Co się stanie, jeśli zgodnie z twoim życzeniem ruszę na Sammaela, a napotkam ich dwoje lub troje? Albo wszystkich dziewięcioro?
- Mógłbyś stawić czoło dwóm lub trzem, a być może nawet całej dziewiątce i przeżyć to starcie - odparowała lodowatym tonem - gdybyś nie zostawił Callandora w Łzie. Prawda jest taka, że ty uciekasz. W rzeczywistości nie masz żadnego planu, żadnego planu przygotowań do Ostatniej Bitwy. Uciekasz z miejsca na miejsce, mając nadzieję, że w ten sposób wszystko się jakoś samo ułoży. Ale jest to tylko nadzieja, ponieważ nie masz najmniejszego pojęcia, co dalej robić. Gdybyś posłuchał mojej rady, przynajmniej mógłbyś...
Przerwał jej zdecydowanym gestem dłoni, w której trzymał fajkę, nie dbając już więcej o spojrzenia, jakimi obrzucały go obie.
- Mam plan. - Jeżeli chciały wiedzieć, proszę bardzo, powie im, ale żeby sczezł, nic w nim nie zmieni. - Najpierw zamierzam położyć kres wojnom i zabijaniu, niezależnie od tego, czy to ja je rozpocząłem czy ktoś inny. Jeżeli ludzie muszą zabijać, niech zabijają trolloki, nie zaś siebie wzajemnie. Podczas Wojny o Aiel cztery klany przekroczyły Mur Smoka i przez dwa lata nikt nie potrafił ich powstrzymać. Złupili i spalili Cairhien, pokonali wszystkie armie, które przeciwko nim wysłano. Zdobyliby nawet Tar Valon, gdyby chcieli. Wieża nie mogłaby ich powstrzymać z powodu waszych Trzech Przysiąg.
Nie używać Mocy jako broni, z wyjątkiem sytuacji, gdy kieruje się ją przeciwko Pomiotowi Cienia lub Sprzymierzeńcom Ciemności albo w obronie własnej, tak brzmiał tekst kolejnej Przysięgi, a zresztą Aielowie nie zagrozili samej Wieży. Teraz już prawie nie panował nad własnym gniewem. Ucieka i liczy nie wiadomo na co? Doprawdy?
- I było to działo tylko czterech klanów. Co się stanie, jeżeli przeprowadzę jedenaście przez Grzbiet Świata? - Powinno ich być jedenaście; niewielką miał nadzieję, że Shaido jednak pójdą za nim. - Zanim narody choćby pomyślą o zjednoczeniu, będzie ,już za późno. Albo zaakceptują mój pokój, albo niech zostanę pogrzebany w Cara Breat.
W dźwięki harfy wdarł się dysonans, Natael pochylił się nad instrumentem, potrząsając głową. Po chwili łagodne dźwięki popłynęły na powrót.