«Nie. On nie ma duszy – mówi Jezus. – Zostawiam was, synowie, z Moim błogosławieństwem. Macie chleb i pokarm na dziś?»
«Mamy ten chleb» – sługa pokazuje bochen czarnego chleba, wyciągając go z torby rzuconej na ziemię.
«Weźcie Moje jedzenie. Mam tylko to, ale jestem dziś u Dorasa i...»
«Ty, u Dorasa?»
«Tak, by wykupić Jonasza. Czy nie wiedzieliście o tym?»
«Nikt nic tutaj nie wie, ale... uważaj, Nauczycielu. Będziesz jak owieczka w jaskini wilka.»
«Nie będzie Mi mógł nic uczynić. Weźcie Moje jedzenie. Jakubie, oddaj to, co mamy, nawet wasze wino. Rozradujcie się trochę, również i wy, biedni przyjaciele. To dla duszy i ciała. Piotrze, chodźmy!»
«Idę, Nauczycielu. Jest tylko ta bruzda do skończenia.»
I biegnie do Jezusa, przekrwiony ze zmęczenia. Wyciera się płaszczem, który przedtem zrzucił z siebie. Wkłada go i śmieje się, szczęśliwy. Czterej [mężczyźni] nie przestają dziękować.
«Będziesz tędy wracał, Nauczycielu?»
«Tak. Czekajcie na Mnie. Pożegnacie Jonasza. Możecie to zrobić?»
«O, tak! Pole powinno być zaorane na dziś wieczór. Jest już gotowe, więcej niż dwie trzecie. Tak dobrze i tak szybko! Twoi przyjaciele są silni! Niech Bóg was pobłogosławi. Dziś jest to dla nas coś więcej niż święto Przaśników. O! Niech was wszystkich Bóg błogosławi! Wszystkich! Wszystkich!»
Jezus idzie prosto do sadu jabłoniowego. Przechodzą przez niego i dochodzą do pól Dorasa. Inni wieśniacy są przy pługach lub pochyleni, by wyciągać z bruzd powyrywane chwasty. Jednak Jonasza tam nie ma. Mężczyźni rozpoznają Jezusa i, nie porzucając pracy, pozdrawiają Go.
«Gdzie jest Jonasz?»
«Przed dwoma godzinami upadł na ziemię i zanieśli go do domu. Biedny Jonasz. Już niedługo będzie cierpiał. Jest naprawdę u kresu. Nigdy więcej nie będziemy mieć lepszego przyjaciela.»
«Będziecie mieć Mnie na ziemi, a jego – na łonie Abrahama. Umarli kochają żyjących podwójną miłością: swoją i tą, którą otrzymują będąc z Bogiem, a więc miłością doskonałą.»
«O! Idź teraz do niego. Niech Cię ujrzy w cierpieniu!»
Jezus błogosławi i odchodzi.
«Co teraz zrobisz? Co powiesz Dorasowi?» – pytają uczniowie.
«Pójdę tak, jakbym o niczym nie wiedział. Gdyby zauważył, że go przyłapałem, mógłby zemścić się na Jonaszu i na swoich sługach.»
«Twój przyjaciel ma rację: to szakal» – mówi Piotr do Szymona.
«Łazarz zawsze mówi tylko prawdę i nie jest oszczercą. Poznasz go i pokochasz» – odpowiada [Zelota].
Widać dom faryzeusza: przestronny, niski, ładnie zbudowany, pośrodku sadu – aktualnie po zbiorach. To dom wiejski, lecz bogaty i wygodny. Piotr i Szymon idą przodem, aby uprzedzić [właściciela].
Wychodzi Doras. To starzec o surowym profilu starego drapieżnika. Spojrzenie ironiczne, wężowe usta, które próbują [ułożyć się w] fałszywym uśmiechu pośród brody raczej białej niż czarnej.
«Witaj, Jezusie!» – wypowiada powitanie, poufałe i jawnie lekceważące. Jezus nie mówi: “Pokój!”, lecz odpowiada:
«Niech twoje powitanie do ciebie powróci.»
«Wejdź. Dom Cię przyjmuje. Jesteś punktualny jak król.»
«Jak człowiek uczciwy» – odpowiada Jezus.
Doras śmieje się jak z żartu. Jezus odwraca się do uczniów, którzy nie zostali zaproszeni: «Wejdźcie. To są Moi przyjaciele.»
«Niech wejdą... ale... ten, czy to nie urzędnik podatkowy, syn Alfeusza?»
«To Mateusz, uczeń Chrystusa» – mówi Jezus takim tonem, że... [Doras] pojmuje i zaczyna się śmiać jeszcze bardziej.
Doras chciałby przytłoczyć “biednego” galilejskiego nauczyciela przepychem domu, którego wnętrze jest naprawdę okazałe. Wspaniałe i lodowate. Słudzy wydają się niewolnikami. Chodzą pochyleni, szybko się uwijając, jakby wciąż obawiali się kary. Czuje się, że w tym domu króluje chłód i nienawiść.
Na Jezusie nie robi wrażenia ani widok bogactw, ani powoływanie się na fortunę, ani na pokrewieństwo. Doras, pojmując obojętność Nauczyciela, prowadzi Go ze sobą do sadu. Pokazuje rzadkie drzewa. Ofiarowuje owoce. Słudzy przynoszą je na tacach i w złotych pucharach. Jezus kosztuje. Chwali ich niezwykły smak. Niektóre przechowuje się w syropie, są też świeże wspaniałe brzoskwinie i gruszki niezwykłej wielkości.
«Tylko ja sam posiadam je w Palestynie i sądzę, że nie ma ich na całym Półwyspie. Sprowadziłem je z Persji i z jeszcze dalszych stron. Karawana kosztowała mnie talent. Nawet Tetrarchowie nie mają tych owoców. Być może nawet Cezar. Liczę owoce i żądam wszystkich pestek. Gruszki spożywa się wyłącznie przy moim stole, bo nie chcę, żeby ktoś wziął mi pestkę. Wysłałem je Annaszowi, ale ugotowane, aby pestek nie można było już zasadzić.»
«Jednakże to są drzewa Boga, a wszyscy ludzie są równi.»
«Równi? O! Ja równy... Twoim Galilejczykom?»
«Dusze pochodzą od Boga i zostały przez Niego stworzone jako równe.»
«Jednak ja jestem Doras, wierny faryzeusz!...»
Można by rzec: indor z napuszonym ogonem, kiedy to mówi. Jezus przeszywa go szafirowymi oczyma, coraz bardziej błyszczącymi. Ten znak zapowiada wylanie współczucia lub surowości. Jezus jest o wiele wyższy od Dorasa i góruje nad nim. Wygląda wspaniale w Swej purpurowej szacie, przy faryzeuszu małym, nieco przygarbionym, wysuszonym, w szacie obszernej i [obszytej] niezwykłą ilością frędzli.
Doras po kilku chwilach samouwielbienia woła:
«Jednakże, Jezu, po co wysyłać do domu Dorasa, czystego faryzeusza, Łazarza – brata nierządnicy? Łazarz jest Twym przyjacielem? To się nie godzi! Czy nie wiesz, że spoczywa na nim klątwa, bo jego siostra Maria jest prostytutką?»
«Znam jedynie Łazarza, a jego zachowanie jest prawe.»