Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Nawet ko­miksowy Napoleon sprawdzał powiązane prześcierad­ła, zanim wydostał się przez okno z pułapki. Wszystko wskazywało na to, że dobrze pozna ten budynek - może będzie miał na to jedynie cztery sekundy, ale będzie go znał. Upewnił się, że thompson jest zabezpieczony i przełożył pas przez poprzeczkę drabiny. Martwiły go klamry. Było tak mało miejsca na manewrowanie, że będzie mógł obciążyć tylko pierwszą z nich. Powinien się uspokoić. Musi wymienić myśli jak zużytą oponę.
Co pomyślałaby teraz o nim matka? Tak napraw­dę, to chciał wiedzieć, co o nim myślała, kiedy jeszcze żyła. Zawsze mówiła, że jest z niego dumna, ale później, gdy zdobył się na uczciwość wobec samego siebie, przypomniał sobie coś jeszcze. Bała się go. Cholera, wszyscy się go bali. Przez całe życie ludzie zachowywali wobec niego dystans i rzadkie były momenty, kiedy starali się go dosięgnąć.
Rodzice mieli prawo do zastrzeżeń wobec swoich dzieci. Dobrze wiedział, że prawda ta była znana pokoleniu jego matki. Sam miał wiele zastrzeżeń wobec Steffie. Grał z nią w “Monopol”, mając nadzie­ję, że Steffie wygra. Promenada i parking odzwiercied­lały wiele problemów z prawdziwego życia.
A teraz wraz z Ellisem przyszła kolej na kokainę. Leland dowiedział się wiele o narkotykach od Normy, która zaczęła palić marihuanę, gdy się poznali. Był to okres, kiedy narkotyki już swobodnie napływały do kraju, Sam trzymał się od tego z daleka, pewny, że tajemnica odurzenia była mu dostatecznie znana. Działanie narkotyków, tak jak alkoholu, miało zwią­zek z charakterem osoby, która je zażywała - właśnie to niepokoiło go w tej sytuacji. Znał na tyle Steffie i kokainę, żeby wiedzieć, iż narkotyk wzmocni jej wszystkie złe cechy. Kokaina była dla ludzi dysponują­cych władzą, ludzi szukających przewagi, punktu odbicia - jak Ellis.
Jak Stephanie. Wciągnął powietrze.
 
* * *
 
Wszedł do środka. Nie powinien myśleć o strachu. Czterysta stóp. Nabój spadał tak długo, że zastanawiał się, co się z nim stało. U podstawy wejścia zablokował karabin. Otwarte szeroko drzwi okazały się za ciężkie, żeby je przytrzasnąć i przytrzymać nimi thompsona. I tak pewnie go straci. Przewód wentylacyjny był zbyt szeroki, żeby mógł się oprzeć plecami o jedną ścianę, a nogami o drugą. Spuścił się na rękach z otworu drzwiowego i dopiero wtedy złapał zrzucony pas. Nic się nie poruszyło. Teraz był w środku.
Wisząc na pasie od kabury, szukał nogami otworu. Ściany były pokryte jakimś miękkim pyłem. Nadal znajdował się w zasięgu otworu wejściowego. Musiał się spuścić niżej, ale już w to nie wierzył. Nie wierzył, że mu się uda.
Powinien przestać o tym myśleć. Nie ma innego wyboru.
Zniżył się jeszcze bardziej; jedna ręka za drugą, dopóki nie dotarł do torby, minął ją i spuścił się do połowy pasa od torby. Było zbyt ciemno, żeby mógł dostrzec swoje ręce. Machał nogami naokoło, dotyka­jąc wszystkich czterech ścian. Żadnego otworu. Musiał się jeszcze bardziej zniżyć.
“Boże, nie pozwól, abym spadł”.
Miał jeszcze jakieś trzy stopy płóciennego pasa. Znowu zaczął szukać nogami i po prawej stronie ściana ustąpiła. Musiał zejść niżej, może jeszcze jakieś dwie stopy.
Nie. Jego stopa niemal natychmiast dotknęła pod­łogi poziomego szybu, który nie był wyższy niż dwana­ście cali.
Przynajmniej miał o co oprzeć nogę. W środku było całkowicie ciemno. Musiał się szybko zdecydo­wać, czy powinien zaryzykować z tym szybem. Jak puści thompsona, nie będzie już mógł wrócić.
Jeśli ten mały szyb rozgałęzia się gdzieś dalej, może tu utknąć na całe dni, nawet na zawsze.
Powoli wsuwał nogi w głąb szybu, aż klęknął na kolanach, wisząc tułowiem na ostatnich calach pasa. Musiał go puścić, aby thompson odsunął się od podstawy otworu, ale pas nadal był mu potrzebny dla utrzymania równowagi.
“Uspokój się, chłopie”.
Otarł lewą dłoń o spodnie i oparł ją o przeciwległą ścianę. Powoli zwolnił uścisk na pasie. Z góry doszedł go odgłos, który raczej poczuł, niż usłyszał.