Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Cel znajdował się w zasięgu. Holly wysiadła z kapsuły i sta­nęła na płycie lądowiska. Znajdowała się wewnątrz zamaskowanego pagórka ziemnego, lepiej znanego jako kurhan wróżek. Mały Lud rzeczywiście mieszkał kiedyś w takich wzgórkach, dopóki nie został zmuszo­ny do przenosin w głąb ziemi. Kurhan nie zawierał wiele sprzętu, tylko kilka monitorów zewnętrznych oraz urządzenie samoniszczące, na wypadek, gdyby został odkryty.
Puste ekrany wskazywały, że droga jest wolna. Pneu­matyczne drzwi wypaczyły się trochę w miejscu, gdzie staranował je troll, ale poza tym wyposażenie wyglądało na sprawne. Holly przypięła skrzydła i wynurzyła się na zewnątrz.
Nocne powietrze Włoch było czyste i rześkie, prze­sycone wonią oliwek i winorośli. W wysokiej trawie gra­ły świerszcze, ćmy polatywały w świetle gwiazd. Holly nie mogła powstrzymać uśmiechu. Te doznania były warte każdego ryzyka.
Skoro mowa o ryzyku... Sprawdziła radiolokator. Sygnał stał się silniejszy. Troll dotarł już do murów miasta. Urokami natury mogła napawać się po zakoń­czeniu misji - teraz musiała działać.
Pociągnęła za linkę startera, próbując uruchomić skrzydła. Bez skutku. Ogarnęła ją cicha złość. Byle roz­puszczony bachor z Oazy dostawał kolibra, jadąc na wakacje w głuszy, podczas gdy SKRZAT musiał się mę­czyć ze skrzydłami, które już w chwili zakupu nadawały się tylko na złom. Szarpnęła linkę po raz drugi i trzeci. Silnik wreszcie zaskoczył, wydmuchując smugę dymu i spalin. Najwyższy czas, mruknęła, otwierając przepustnicę. Skrzydła załopotały miarowo i nie bez wysił­ku uniosły kapitan Holly Niedużą w nocne niebo.
Nawet bez radiolokatora tropienie trolla nie nastrę­czało trudności. Ciągnął się za nim szlak zniszczeń szerszy niż ślad koparki. Holly leciała nisko, poruszając się skokami, od zagajników do kłębów mgły. Oszalały stwór wyciął sobie drogę przez środek winnicy, zwalił kamienny murek i niemal na śmierć wystraszył stróżu­jącego psa, który wciąż skowyczał pod krzakiem. Potem Holly zobaczyła krowy. Nie był to miły widok; oszczędzając wam szczegółów, powiem tylko, że oprócz rogów i kopyt niewiele z nich pozostało.
Czerwony sygnalizator piszczał coraz głośniej, a głośniej oznaczało bliżej. Holly widziała już pod so­bą miasto, przycupnięte na szczycie wzgórza, otoczo­ne średniowiecznymi blankami i murami. W wielu oknach wciąż paliły się światła. Przyszła pora na odro­binę czarów.
Wiele magicznych mocy przypisywanych Ludowi należy złożyć na karb ludzkich przesądów. Niemniej elfy posiadają pewne umiejętności, do których można zaliczyć uzdrawianie, mesmeryzację i tworzenie tarczy ochronnej. Właściwie ta ostatnia nazwa jest błędna -po prostu wróżki wibrują z tak wielką częstotliwością, że nigdy nie przebywają w jednym miejscu dostatecz­nie długo, by mogło je zobaczyć oko człowieka. Kiedy Błotni Ludzie patrzą uważnie - co im się rzadko zdarza - dostrzegają niekiedy migotanie powietrza, ale nawet wówczas skłonni są uważać, że widzą obłok pary wod­nej. Ale Ludzie mają to do siebie, że wymyślają skompli­kowane wyjaśnienia całkiem prostych zjawisk.
Holly włączyła tarczę, jednak kosztowało to ją więcej energii niż zazwyczaj. Wysiłek sprawił, że na jej czoło wystąpiły krople potu. Może jednak powinnam dokoń­czyć Rytuał, pomyślała. Na wszelki wypadek. Przecież to nie zaszkodzi?
Z zadumy wyrwało ją zamieszanie na dole, hałas, który wyróżniał się wśród odgłosów nocy. Poprawiła skrzydła i obniżyła lot. Tylko się przyjrzy, upomniała surowo samą siebie, tylko takie miała zadanie. Funkcjo­nariusz Rozpoznania wysłany na powierzchnię, aby zlokalizować cel, podróżował szybem, natomiast agen­ci Odzysku lecieli wygodnym, szybkim wahadłowcem.
Troll znajdował się tuż poniżej. Walił pięściami w mury miejskie, które rozpadały się na kawałki w jego potężnych palcach. Holly stłumiła okrzyk zaskocze­nia. Ależ to potwór, wielki niczym słoń i dziesięć razy złośliwszy! Jednakże istota na dole była nie tylko złośli­wa, ale także śmiertelnie przerażona.
- Nadzór - powiedziała Holly do mikrofonu. -Zbieg zlokalizowany. Sytuacja krytyczna.
Po drugiej stronie odezwał się sam komendant Bulwa.
- Jaśniej, pani kapitan.
Holly skierowała w stronę trolla kamerę wideo.
- Zbieg przedziera się przez miejskie mury. Istnieje niebezpieczeństwo kontaktu. Gdzie jest Odzysk?
- Będziemy za pięć minut. Wciąż jesteśmy w wahad­łowcu.
Holly przygryzła wargę. Czyżby Bulwa osobiście brał udział w akcji?
- To za długo, panie komendancie. Za dziesięć sekund całe miasto się obudzi. Schodzę.
- Odmawiam zgody, Holly... kapitan Nieduża. Nie było wezwania. Znacie prawo. Zostańcie na pozycji.
- Ale, panie komendancie...
- Nie! Żadnych ale! - przerwał jej Bulwa. - Macie się wstrzymać, rozumiecie?! To rozkaz!
Całe ciało Holly pulsowało w rytmie jej serca, spali­ny mąciły myśli. Co robić? Jaką decyzję podjąć? Życie ludzkie czy rozkaz?
I wtedy troll przebił się przez mur. Nocną ciszę rozdarł krzyk dziecka.
- Aiuto!
Pomocy! Wezwanie. W pewnym sensie.
- Przykro mi, komendancie. Troll wpada w szał na widok światła, a tam są dzieci.
Przed oczami stanęła jej twarz Bulwy, fioletowa z wściekłości.
- Zdegraduję was, Nieduża! - plunął w mikrofon komendant. - Przez następne sto lat będziecie pilno­wać kanalizacji!
Ale krzyczał na próżno; Holly wyłączyła mikrofon i runęła w ślad za trollem.
Wyprężając ciało, wpadła przez wyrwę w murze i znalazła się w pomieszczeniu, które wyglądało na peł­ną ludzi restaurację. Troll, chwilowo oślepiony świat­łem elektrycznym, miotał się na środku podłogi.