Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Długie rozpuszczone włosy okalały twarz lekko lśniącą od kremu, którego nie
starła, nie zdążyła zetrzeć. Zapewne zapomniała w tej chwili o tym, jak wygląda.
— Ponieważ chcemy dokonać pewnych wstępnych ustaleń — dokończył Grant
— obecny tu pan Joe Alex, współpracownik Scotland Yardu, zada państwu kilka pytań
w moim imieniu, gdyż… — znowu urwał. — Proszę, oddaję panu głos — powiedział
z wyraźną ulgą.
Joe wyciągnął z kieszeni notes i długopis.
— Czy byłaby pani uprzejma poprosić tu na chwilę radiotelegrafistę? — Spojrzał py-
tająco na Granta.
— Tak, na razie nic nie stoi na przeszkodzie. Na minutę lub dwie zawsze może zejść
ze stanowiska. Poproś tu Neda, Barbaro…
Stewardesa ruszyła ku przodowi kabiny, ale w tej samej chwili drzwi otworzyły się
i stanął w nich niski krępy człowiek w białej koszuli o zawiniętych wysoko rękawach.
— To jest właśnie nasz radiotelegrafista — powiedział kapitan. — Chodź tu, Ned…
Krępy człowiek przeszedł kabinę powolnym, kołyszącym się krokiem i zatrzymał
przed nim. Spojrzał na nakryte kocem zwłoki, ale zdawał się nie zdradzać większych
emocji.
— Więc jednak… — powiedział. — Przyszedłem, żeby ci powiedzieć, że pogoda
znowu zacznie się psuć. Mamy burzę na trasie, jeszcze jedną. Ale Jim prosił, żeby ci po-
wiedzieć, że sam da sobie radę, dopóki nie załatwisz tu wszystkiego. Paskudna sprawa,
co?
Znowu spojrzał na zwłoki, a później przeniósł pytające spojrzenie na Alexa, który
stał obok jego kolegi.
— To jest pan Alex ze Scotland Yardu — powiedział Grant. — Chce, żebyś nadał de-
peszę do Johannesburga…
— Z prośbą o natychmiastową odpowiedź — dokończył Alex.
— Są zakłócenia przez te przeklęte burze, ale spróbuję w najgorszym razie przez
Nairobi, bo już dobrze ich słyszę, a oni chwycą Johannesburg radiotelefonem i przekażą
mi odpowiedź. Czy zawiadomić Nairobi o wypadku?
— Oczywiście — Grant skinął głową. — Pan Alex jest pewien, że to morderstwo.
Przekaż im to.
— Paskudnie — mruknął radiotelegrafista. — Będą czekali na lotnisku i mogą nas
trzymać Bóg wie jak długo… — Mówiąc to zniżył głos, aby pozostali pasażerowie nie
usłyszeli go.
Grant wymownie wzruszył ramionami. Radiotelegrafista zawrócił i zniknął
44
45
w drzwiach pomieszczenia załogi, zamykając je cicho za sobą. Joe zauważył, że wszystkie głowy z wolna odwracały się za nim, gdy przechodził.
Wszystkie, prócz jednej, gdyż owa zdumiewająca dama, która powracała z Kongresu
Teozofów, odwróciła się tyłem do pilota i stojącego przy nim Alexa. Nieruchoma, wy-
prostowana, patrzyła w okno, za którym zaczęły wyrastać gęste czarne chmury, sięga-
jące niemal skrzydeł.
Joe zwrócił się do stewardesy.
— Ma pani kopie biletów, prawda?
— Tak.
— Proszę mi je łaskawie przynieść.
Bez słowa wyszła. Była wciąż jeszcze bardzo blada, ale zdawała się odzyskiwać rów-
nowagę. Joe zwrócił się do pasażerów:
— Będziemy, proszę państwa, próbowali od razu, tutaj, dowiedzieć się tego wszyst-
kiego, czego uda nam się dowiedzieć w tak krótkim czasie. Myślę, że tak będzie najle-
piej, gdyż nie biorąc nawet pod uwagę najbardziej tragicznego aspektu tego ponurego
wydarzenia, zdajecie sobie państwo na pewno sprawę z tego, że śledztwo w sprawie za-
bójstwa jest rzeczą nadrzędną i muszą się ugiąć przed nim wszelkie obligacje linii lot-
niczej wobec przewożonych przez nią pasażerów. Nie będą także brane pod uwagę pro-
blemy osobiste tych, którym bardzo się spieszy i muszą znaleźć się w Londynie, bądź
w którymś z krajów tranzytowych, w jak najkrótszym czasie. Najprawdopodobniej sa-
molot nasz zostanie zatrzymany w Nairobi wraz z całą załogą i wszystkimi pasażera-
mi. Nikomu nie pozwolą odlecieć dalej, póki nie zostanie ukończone wstępne śledztwo.
Dlatego wydaje mi się, że zrobimy wszyscy najrozsądniej, jeśli będziemy się starali skró-
cić te nieprzyjemne formalności. Ponieważ pan kapitan Grant udzielił mi zezwolenia,
abym na pokładzie tego samolotu mógł zadać państwu kilka…
Przerwała mu nagle młoda gwiazdka music–hallu. Oderwała dłonie od twarzy
i uniosła je ponad głową rozpaczliwym gestem.