Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


„Bracie!”
Drgnąłem zaskoczony. Był blisko.
„ Ślepun?”
275
„Oczywiście! — Rozbawienie. — Chyba że masz teraz innego brata?”
„Za nic w świecie! Tylko ciebie, przyjacielu. Gdzie jesteś?”
„Gdzie jestem? Za drzwiami. Wyjdź do mnie”.
Zerwałem się natychmiast, włożyłem płaszcz. Mężczyzna pilnujący drzwi
zmarszczył brwi, ale nie zadawał pytań. Wszedłem w ciemności za ustawionymi
w rząd wozami. Śnieg przestał padać, wiatr odsłonił skrawek rozgwieżdżonego
nieba. Zmarznięta biel posrebrzyła gałęzie krzewów i drzew.
Jak grom z jasnego nieba potężny ciężar spadł mi na plecy. Przewróciłem się
i byłbym krzyknął, gdyby nie to, że nagle usta miałem pełne śniegu. Udało mi się obrócić twarzą do góry, a wtedy zostałem zdeptany przez rozradowanego wilka.
„Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać?”
„Skąd wiesz, gdzie się podrapać, kiedy swędzi?”
Niespodziewanie pojąłem istotę jego myśli. Nie zawsze byłem świadom na-
szej więzi, ale teraz znalezienie wilka nie było trudniejsze niż złożenie rąk w ciemności. Oczywiście, że wiedziałem, gdzie jest. Był przecież częścią mnie.
„Pachniesz samicą. Wziąłeś sobie nową?”
„Nie. Oczywiście, że nie”.
„Ale dzielisz z nią norę?”
„Podróżujemy razem, stadem. Tak jest bezpieczniej”.
„Wiem”.
Jakiś czas siedzieliśmy bez ruchu i bez żadnej myśli, przyzwyczajając się tyl-
ko do fizycznej obecności tego drugiego. Nareszcie odzyskałem spokój. Nie by-
łem świadom, że tak się martwiłem o wilka, póki go nie zobaczyłem. On też czuł
to samo. Wiedział, że samotnie stawiałem czoło niebezpieczeństwom i trudom.
Obawiał się, że mogę nie przeżyć. Tęsknił za mną. Brakowało mu mojego sposobu
myślenia, moich pomysłów oraz rozmów, jakich wilki nigdy nie toczą pomiędzy
sobą.
„Czy dlatego do mnie wróciłeś?”
Wstał i otrząsnął się cały.
„Nadszedł czas, żeby wrócić — odparł wymijająco. Potem dodał: — Byłem
z nimi. W końcu pozwolili mi się przyłączyć do stada. Polowaliśmy razem, zabi-
jaliśmy razem, dzieliliśmy się mięsem. To wszystko było bardzo dobre”.
„No i. . . ?”
„Chciałem być przewodnikiem. — Spojrzał na mnie przez ramię, wywalił
ozór. — Sam rozumiesz, jestem do tego przyzwyczajony”.
„Czyżby? Rozumiem, że reszta była odmiennego zdania?”
„Czarny wilk jest potężny. I szybki. Ja jestem od niego silniejszy, tak sądzę,
ale on zna więcej sztuczek. Przypomnij sobie, jak ty walczyłeś z Sercem Stada”.
Zaśmiałem się cicho. Skoczył na mnie, odsłonił kły w pozorowanej groźbie.
— Daj spokój! — Odsunąłem go od siebie. — Opowiedz mi, co się stało.
Uwalił się obok mnie.
276
„Nadal jest przewodnikiem stada. Nadal ma samicę i norę. — Zastanowił się, wyczuwałem, że walczy z pojęciem przyszłości. — Następnym razem może być
inaczej”.
— Wszystko jest możliwe — zgodziłem się i podrapałem go delikatnie za
uchem, a on rozpłaszczył się na śniegu. — Wrócisz do nich kiedyś?
Trudno mu było się skupić na słowach, kiedy go drapałem za uszami. Przerwa-
łem pieszczotę i powtórzyłem pytanie. Przekrzywił łeb, popatrzył na mnie z roz-
bawieniem.
„Zapytaj mnie kiedyś, wtedy ci odpowiem”.
„Ważne jest dzisiaj — zgodziłem się. — Cieszę się, że tu jesteś. Chociaż dalej
nie rozumiem, dlaczego wróciłeś. Mogłeś zostać ze stadem”.
Popatrzył na mnie, a wzrok miał, mimo ciemności, przeszywający.
„Jesteś wzywany, prawda? Twój król wyje "Chodź do mnie!" — czy tak?”
Niechętnie pokiwałem głową.
„Jestem wzywany”.
Wstał, otrząsnął się ze śniegu. Zapatrzył się w noc.
„Jeśli ty jesteś wołany, to ja także”. — Nie wyznał tego ochoczo.
„Nie musisz być ze mną. Wołanie mojego króla nie wiąże ciebie, lecz mnie”.
„Mylisz się. Co wiąże ciebie, wiąże mnie”.
„Nie rozumiem” — rzekłem ostrożnie.
„Ani ja, ale tak właśnie jest. "Chodź do mnie!" On woła do nas obu. Jakiś czas mogłem nie słuchać. Teraz już nie mogę”.
„Przykro mi. — Szukałem sposobu, żeby to wyrazić. — On nie ma do ciebie
żadnego prawa. Jestem tego pewien. Nie zamierzał cię wzywać. Chyba nie chciał
zobowiązywać nawet mnie, ale skoro już tak się stało, muszę do niego iść”.
Wstałem, strzepnąłem z siebie śnieg, który zaczynał topnieć. Czułem się za-
wstydzony. Stryj Szczery, człowiek, któremu ufałem, zrobił mi coś takiego. To
było złe. A na dodatek za moim pośrednictwem narzucił swoją wolę wilkowi.
Król Szczery nie miał prawa niczego żądać od Ślepuna. Ja także nie miałem pra-
wa narzucać wilkowi swojej woli. Cokolwiek robiliśmy razem, zawsze opierało
się na wolnej woli obu stron, bez żadnych zobowiązań. A teraz, za moim pośred-
nictwem, Ślepun został pozbawiony własnej woli równie skutecznie, jakbym go
wsadził do klatki.
„Wobec tego siedzimy w niej razem”.
„ Żałuję, że tak się stało. Żałuję, że nie potrafię cię od tego oswobodzić. Niestety, nie umiem nawet uwolnić siebie samego. Nie wiem, jak to w ogóle możliwe.
Ciebie i mnie łączy Rozumienie. Króla Szczerego ze mną — Moc. Jak to się stało, że jego przesłanie Mocą skierowane do mnie dosięgło ciebie? Nawet cię ze mną
nie było wówczas, gdy mnie wezwał”.
Ślepun siedział w bezruchu. Skądś nadleciał wietrzyk i w bladym świetle
gwiazd ujrzałem, jak mierzwi mu sierść.
277
„Zawsze jestem z tobą, bracie. Nie zawsze o tym myślisz i nie zawsze wiesz, ale ja zawsze jestem z tobą. Jesteśmy jednym”.
„Wiele nas łączy” — przyznałem. Poczułem niepokój.
„Nie. — Spojrzał mi prosto w oczy. Żaden dziki wilk by tego nie uczynił. —
Nie jesteśmy połączeni. Jesteśmy jednym. Ja już nie jestem wilkiem, a ty nie jesteś człowiekiem. Nie umiem nazwać tego, czym jesteśmy razem. Może ten, który
mówił nam o pradawnej krwi, potrafiłby to wyjaśnić. — Zamilkł. — Sam zobacz,