Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


Zagryzł policzek tak silnie, jakby chciał go odgryźć. Melissa stała w drugim końcu przedpokoju, jedząc i patrząc na nas.
– Cokolwiek się wydarzyło, było to przed jej urodzeniem.
– Jeśli chodzi o porządek chronologiczny, ale psychika rządzi się inną logiką.
Zmierzył mnie uważnym spojrzeniem. W rogu jednego oka pojawiła się łza nie większa niż diament na pierścionku zaręczynowym.
– Doprawdy, to nie jest odpowiednia chwila. Jestem tylko służącym...
– Dobrze więc – rzekłem. – Nie chcę stawiać pana w niezręcznej sytuacji. Proszę jednak przekazać pani, że ktoś musi się ze mną natychmiast skontaktować.
Melissa ze zniecierpliwienia przestępowała z nogi na nogę. Po ciastku nie zostało ani śladu. Dutchy spojrzał na nią zatroskany.
– Chcę ją widzieć jutro o piątej. – Zdawałem sobie sprawę, że nic już nie wskóram.
Skinął głową i przybliżył się do mnie tak, że nasze głowy o mało się nie zetknęły. Wyszeptał mi prosto w ucho:
– Ona nazywa go Mikoksi, ale ten przeklęty zbrodniarz nazywał się McCloskey. Joel McCloskey.
Kiedy się pochylał, sprawiał wrażenie żółwia, który ostrożnie wysuwa głowę ze skorupy. Oczekiwał na moją reakcję.
– Nic mi to nie mówi – odparłem.
Cofnął głowę.
– Czy dziesięć lat temu mieszkał pan w Los Angeles, doktorze?
Skinąłem głową.
– Gazety rozpisywały się o tym.
Chodziłem wtedy do szkoły i interesowałem się tylko podręcznikami.
– Trzeciego marca tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego dziewiątego roku. – Jego twarz wyrażała cierpienie. – To... to wszystko, co mogę teraz powiedzieć. Może następnym razem.
– Nie szkodzi. Do widzenia.
– A więc o piątej. – Odetchnął i wyprostował się. Poprawił poły marynarki i odchrząknął. – Mam nadzieję, że wszystko przebiega zgodnie z planem.
– Tak, nie mogę narzekać.
Melissa wolno skierowała się w naszą stronę. Biała, jedwabna wstążka ciągnęła się za nią po podłodze. Dutchy energicznym krokiem podszedł do swojej podopiecznej i zawiązał końce niesfornej wstążki, a następnie otrzepał okruszki ze spódniczki. Wziął Melissę za ramiona i powiedział, żeby wyprostowała się, bo żadna panienka nie powinna mieć skrzywionego kręgosłupa.
Uśmiechnęła się do niego uroczo.
Opuszczając budynek, wciąż trzymali się za ręce.
Parę minut później miałem już innego pacjenta. Przez całe trzy kwadranse z trudem zmuszałem się, żeby nie myśleć o wiolonczeli i pikolo. Z gabinetu wyszedłem o siódmej. Pięć minut zajął mi dojazd do Biblioteki Beverly Hills. Czytelnia była wypełniona emerytami, sprawdzającymi notowania giełdowe, i nastolatkami, odrabiającymi prace domowe lub przepisującymi je od kolegów. Piętnaście po siódmej siedziałem za przeglądarką mikrofilmów, mając przed sobą kopie „Timesa” z marca tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego dziewiątego roku. Cofnąłem się do czwartego marca. To, czego szukałem, zajmowało lewy górny róg pierwszej strony.
AKTORKA ZAATAKOWANA KWASEM SIARKOWYM
Wczoraj nad ranem w spokojnej dzielnicy mieszkaniowej w pobliżu Hollywood Boulevard miała miejsce zbrodnia mrożąca krew w żyłach. Do tej pory sąsiedzi nie mogą zrozumieć, jak do tego doszło. Ofiarą ataku jest była modelka, a obecnie aktorka zatrudniona w znanym studiu filmowym Apex.
Regina Marie Paddock, lat dwadzieścia trzy, zamieszkała przy Beachwood Drive 2103 pod numerem drugim, została obudzona o godzinie 4.30 nad ranem stukaniem do drzwi przez mężczyznę podającego się za doręczyciela z pilną przesyłką.
Gdy otworzyła drzwi, napastnik wyciągnął butelkę i wylał jej zawartość na twarz kobiety. Poszkodowana z przeraźliwym krzykiem upadla na podłogę.
Oto rysopis podejrzanego: Afrykanin, lat około dwudziestu, sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, dobrze zbudowany. Uciekał bez samochodu.