Pierwsza próba, tak jak liczył, wypadła pomyślnie.
Srebro było zabójcze dla strzygi, jak dla większości potworów powołanych do życia przez czary.
Istniała więc szansa: bestia była jak inne, a to mogło gwarantować pomyślne odczarowanie, zaś srebrny miecz, ostateczność, mógł gwarantować mu życie.
Strzyga nie spieszyła się z następnym atakiem. Tym fazom zbliżała się wolno, szczerząc kły, śliniąc się obrzydliwie. Geralt cofnął się, szedł półkolem, ostrożnie stawiając kroki, zwalniając i przyspieszając ruchy dekoncentrował strzygę, utrudnił jej spięcie się do skoku. Idąc wiedźmin rozwijał długi, cienki, mocny łańcuch, obciążony na końcu. Łańcuch był ze srebra.
W momencie gdy strzyga sprężyła się i skoczyła, łańcuch świsnął w powietrzu i zwijając się jak wąż, w okamgnieniu oplótł ramiona, szyję i głowę potwora. Strzyga waliła się w skoku, wydając przeszywający uszy wizg. Miotała się po posadzce, rycząc okropnie, nie wiadomo było, z wściekłości czy z palącego bólu, jaki zadawał jej nienawistny metal. Geralt był zadowolony -
zabicie strzygi, gdyby tego chciał, nie przedstawiało w tej chwili wielkiego problemu. Ale wiedźmin nie dobywał miecza. Jak do tej pory nic w zachowaniu strzygi nie dawało powodów przypuszczać, że mógłby to być przypadek nieuleczalna Geralt cofnął się na odpowiednią odległość i nie spuszcza jąć wzroku z kotłującego się na posadzce kształtu, oddychał głęboko, koncentrował się.
Łańcuch pękł, srebrne ogniwa, jak deszcz, sypnęły na wszystkie strony, dzwoniąc po kamieniu. Zaślepi wściekłością strzyga runęła do ataku wyjąc. Geralt czeka spokojnie, uniesioną prawą dłonią kreślił przed sobą Znak Aard.
Strzyga poleciała w tył kilka kroków jak uderzona młotem, ale utrzymała się na nogach, wyciągnęła szpony, obnażyła kły. Jej włosy uniosły się i załopotały, jak gdyby szła pod gwałtowny wiatr. Z trudem, charcząc, krok po powoli szła. Jednak szła.
Geralt zaniepokoił się. Nie oczekiwał, że tak Znak zupełnie sparaliżuje strzygę, ale i nie spoć się, że bestia pokona opór tak łatwo. Nie mógł trzymać Znaku zbyt długo, było to zbyt wyczerpujące, a strzyga miała już do przebycia nie więcej niż dziesięć kroków, Raptownie zdjął
Znak i odskoczył w bok. Tak jak oczekiwał, zaskoczona strzyga poleciała naprzód, straciła równowagę, przewróciła się, pośliznęła po posadzce i stoczył! w dół po schodach, w ziejący w podłodze otwór wejścia do krypty. Z dołu rozległo się jej potępieńcze wycie.
Aby zyskać na czasie, Geralt skoczył na schody prowadzące na galeryjkę. Nie przebył
nawet połowy stopni, gdy strzyga wypadła z krypty, pędząc jak ogromny czarny pająk. Wiedźmin odczekał, aż wbiegnie za nim na schody po czym przesadził balustradę, zeskoczył w dół. Strzygi zakręciła się na schodach, odbiła i poleciała na niego w nieprawdopodobnym, ponad dziesięciometrowym skoku Nie dała się już tak łatwo zwieść jego piruetom - dwu krotnic jej szpony naznaczyły skórzany kaftan Riva. Alf ponowny, rozpaczliwie mocny cios srebrnych kolców rękawicy odrzucił strzygę, zachwiał nią. Geralt, czując wzbierającą w sobie wściekłość, zakołysał
się, wygiął tułów do tyłu i potężnym kopniakiem w bok zwalił bestię z nóg.
Ryk, jaki wydała, był głośniejszy od wszystkich poprzednich. Aż tynk posypał się z sufitu.
Strzyga zerwała się, dygocąc z nieopanowanej złości i żądzy mordu. Geralt czekał. Już dobył miecza, opisywał nim w powietrzu koła, szedł, okrążał strzygę, bacząc, by uchy miecza były niezgodne z rytmem i tempem jego kroków. Strzyga nie skoczyła, zbliżała się powoli, wodząc oczami za jasną smugą klingi.
Geralt raptownie zatrzymał się, zamarł z uniesionym mieczem. Strzyga, zdetonowana, stanęła również. Wiedźmin opisał ostrzem powolne półkole, zrobił krok w stronę strzygi. Potem jeszcze jeden. A potem skoczył, wywijając młyńca nad głową. .
Strzyga skuliła się, zrejterowała zygzakiem, Geralt był znowu blisko, klinga migotała mu w dłoni. Oczy wiedźmina rozpaliły się złowrogim blaskiem, zza zaciśniętych zębów rwał się chrapliwy ryk. Strzyga znów cofnęła się pchnięta do tyłu mocą skoncentrowanej nienawiści, złości przemocy emanujących z atakującego ją człowieka, bijących w nią falami, wdzierających się do mózgu i trzewi. przerażona aż do bólu nie znanym jej dotychczas uczuciem wydała z siebie
roztrzęsiony, cienki kwik, zakręciła się w miejscu i rzuciła do obłąkańczej ucieczki w mroczną plątaninę korytarzy dworzyszcza.
Geralt, wstrząsany dreszczem, stał pośrodku sali. Sam. długo to trwało, pomyślał, zanim ten taniec na skraju przepaści, ten szaleńczy, makabryczny balet walki doprowadził do oczekiwanego rezultatu, pozwolił mu na osiągnięcie psychicznej jedności z przeciwnikiem, na dobranie się do pokładów skupionej woli, która przepełniała strzygę. Złej, chorobliwej woli, z mocy której strzyga powstała. Wiedźmin zadygotał na wspomnienie momentu, w którym wchłonął w siebie ten ładunek zła, by skierować go, jak zwierciadłem, na potwora. Nigdy jeszcze nie spotkał się z taką koncentracją nienawiści i morderczego szału, nawet u bazyliszków cieszących się pod tym względem najgorszą sławą.
Tym lepiej, myślał, idąc w stronę wejścia do krypty czerniejącego w podłodze jak ogromna kałuża. Tym lepiej, tym mocniejsze uderzenie odebrała sama strzyga. To mu da trochę więcej czasu na dalsze działanie, zanim bestia otrząśnie się z szoku. Wiedźmin wątpił, czy zdobyłby sj na jeszcze jeden podobny wysiłek. Działanie eliksirów słabło, a świt był jeszcze daleko. Strzyga nie może dosta się do krypty przed jutrzenką, inaczej cały dotychczasowy niej trud zda się na nic.
Zszedł po schodach. Krypta była nieduża, mieściła trzy kamienne sarkofagi. Pierwszy od wejścia miał na wpół odsuniętą pokrywę. Geralt wydobył zza pazuchy trzeci flakonik, wypił
szybko jego zawartość, wszedł do grobowca, zanurzył się w nim. Tak jak oczekiwał, grobowiec był
podwójny - dla matki i córki.
Zasunął pokrywę dopiero wtedy, gdy z góry usłyszą znów ryk strzygi. Położył się na wznak obok zmumifikowanych zwłok Addy, na płycie od wewnątrz nakreśli Znak Yrden. Na piersiach położył miecz i postawił maleńką klepsydrę wypełnioną fosforyzującym piaskiem. Skrzyżował