Jego słoje będą identyczne na jakimś odcinku jak porównawcze.
– No właśnie. Dlatego przedmiotów drewnianych nie musimy palić, aby określić ich wiek. Wystarczy przyłożyć i porównać.
– A skąd weźmiecie drzewo sprzed dwu tysięcy lat? Siedemsetletnią lipę – to rozumiem. Ale wcześniej?
– Nie musimy mieć jednego drzewa – do wyjaśnień włączył się pan Tomasz. – Mamy pierwsze. Cofamy się dwieście lat. W trakcie badań archeologicznych znajdujemy na przykład starą deskę dartą z pnia. Jej pierwsze słoje pozwalają nam “zaczepić" się do końca tabeli, a potem możemy mierzyć słoje deski i cofnąć się o kolejne pięćdziesiąt albo i sto pięćdziesiąt lat. Potem trzeba znaleźć...
– Na przykład belkę stropową piętnastowiecznego kościoła. Rozumiem. I jak daleko można tak sięgnąć?
– Dla terenów Polski prawie do epoki brązu. Trwają prace nad sporządzeniem tabeli dla okresów wcześniejszych. A dla innych terenów mamy sekwencje słoi sięgające aż do starożytności.
– Czyli wystarczy, że zmierzycie i porównacie?
– To też nie do końca takie proste – zastrzegłem się. – Oczywiście sekwencje słojów na różnych terenach mogą się trochę różnić. Wystarczy, że drzewo rosło na bardziej nasłonecznionym stoku. Ale metoda jest dość dokładna i stale udoskonalana. Różne drzewa mają różny przyrost, więc opracowuje się sekwencje dla różnych gatunków.
– Fajnie. Mam nadzieję, że opowiecie mi potem, co z tego wynikło?
– Oczywiście – zapewnił pan Tomasz. – Z najdrobniejszymi szczegółami.
Pożegnaliśmy gospodarza i ruszyliśmy w stronę Wojsławic. Zboże na polach już dojrzewało. Na horyzoncie pofalowane pagórki znikały w lesie. Wiatr wiał ciepły, pachniało wiosną, a może nawet wczesnym latem.
– Pięknie tu – zauważyłem.
– Pięknie. Chyba dobre miejsce, żeby osiąść na starość – uśmiechnął się szef. – Ale nam młodym morze po kolana. Kiełbasę robią tu znakomitą. A i chleb niezły.
Przeszliśmy przez miasteczko. W dziennym świetle okazało się być jeszcze bardziej zaniedbane.
– Bardzo ciekawe miejsce. Układ rynku właściwie nie zmienił się od czasu lokacji przed przeszło pięciuset laty. A ten pagórek pośrodku kryje fundamenty ratusza. Kiedyś zapewne zostaną tu przeprowadzone gruntowne badania archeologiczne.
ROZDZIAŁ PIĄTY
ODWIEDZINY NA PLEBANII · HRABIA AURELI · HRABIA
ALOJZY · MIOTEŁKA Z KOŃSKIEGO WŁOSIA · TAJEMNICA
OBRAZU ŚWIĘTEGO FRANCISZKA
Skręciliśmy w wysadzaną lipami uliczkę. Minęliśmy biały, barokowy kościół. Przed nami wyrosła bryła opuszczonej cerkwi. Skręciliśmy i przez ogród doszliśmy do ganku plebanii. Ksiądz wyszedł nam na spotkanie.
– Zapraszam na pokoje – powiedział po wzajemnej prezentacji.
Weszliśmy do niedużego gabinetu. Ściany były zastawione regałami pełnymi książek. Na stoliku pod oknem stał komputer. Siedliśmy w wygodnych fotelach, a gospodyni zaraz przyniosła ciasto i rozpalony samowar z wodą na herbatę. W czajniczku pachniała świeżo zaparzona esencja.
– No cóż. Mają panowie jakieś pytania? – ksiądz Robert uśmiechnął się szeroko.
Pan Tomasz kiwnął głową nalewając sobie herbaty.
– Szukamy śladów po Alojzym Poletylle. Ksiądz uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– A na cóż wam potrzebny ten degenerat?
– Zbieramy informacje na temat jego podróży.
– Tej do Włoch, z której przywiózł tamtejszą panienkę lekkich obyczajów i bawił się świetnie, przedstawiając ją znajomym jako następczynię włoskiego tronu? Czy może chodzi wam o tę do Warszawy, skąd przywiózł partię dywanów tkanych mechanicznie i wciskał Żydom jako perskie?
Szef uśmiechnął się.
– Po co owijać w bawełnę? – zapytał.
Ksiądz wstał i zza regału wyciągnął znajomy obraz.
– Numer osiem – mruknął pan Tomasz. Ksiądz wepchnął go z powrotem.
– Widzę, że już to panowie widzieli.
– Nie dalej jak godzinę temu, dwa kilometry stąd.
Pokiwał głową zadumany.