– Akta wciąż są otwarte.
Następnego dnia po ukazaniu się artykułu, a dzień przed zniknięciem Billsona, English został wezwany do biura redaktora naczelnego. Zastał go próbującego uporać się z jakimś człowiekiem, który miotał się po pokoju, rzucając groźby bez związku. Gaydon, redaktor naczelny, powiedział głośno:
– Oto pan English, który napisał ten artykuł. Usiądź Mike, zobaczymy, czy uda się nam jakoś z tym uporać. – Nacisnął przełącznik interkomu. – Proszę zapytać pana Harcourta, czy może przyjść do mojego biura.
English dostrzegł piętrzące się przed nim kłopoty. Harcourt był etatowym radcą prawnym redakcji i jego obecność nie wróżyła niczego dobrego. Chrząknął i zapytał:
– O co chodzi?
– To jest pan Paul Billson – odparł Gaydon. – Jest wzburzony artykułem o jego ojcu, który ukazał się we wczorajszym numerze.
English spojrzał na Billsona. Ujrzał raczej trudnego do określenia mężczyznę, poruszonego obecnie w najwyższym stopniu. Twarz mu pobladła, a na policzkach wykwitły ciemnoczerwone placki, gdy powiedział:
– To nic innego, jak wyraźne zniesławienie. Domagam się odwołania tego i publicznych przeprosin.
Uspokajającym głosem Gaydon powiedział:
– Jestem pewien, że pan English napisał prawdę taką, jaką ją widział. Co ty na to, Mike?
– Oczywiście masz rację – odparł English. – Każdy fakt został sprawdzony z oryginalnymi aktami sądowymi i sprawozdaniami prasowymi z tamtego okresu.
– Nie o fakty mi chodzi – odparł Billson. – Tylko o te cholerne wywody dotyczące mojego ojca. W życiu nie czytałem czegoś równie grubiańskiego. Jeśli nie zostanę publicznie przeproszony, to wniosę pozew do sądu.
Gaydon zerknął na Englisha i gładko rzucił:
– Nie powinno do tego dojść, panie Billson. Jestem pewien, że możemy dojść do jakiejś ugody, lub porozumienia satysfakcjonującego obie strony. – Uniósł wzrok, gdy Harcourt wszedł do biura i z ulgą w głosie powiedział: – To pan Harcourt z naszego działu prawnego.
Pospiesznie przedstawił mu przedmiot dyskusji, a Harcourt powiedział:
– Czy ma pan kopię tego artykułu?
Usadowił się, aby przeczytać tę dodatkową porcję informacji dostarczoną przez Gaydona. Dopóki nie skończył, w biurze panowała niezręczna cisza. Gaydon niecierpliwie bębnił palcem wskazującym. English siedział cichutko, mając nadzieję, że nikt nie zauważy kropli potu perlących się na jego czole. Natomiast Billson wiercił się niespokojnie, w miarę jak rosło w nim napięcie.
Po chwili, która wydawała się wiecznością, Harcourt odłożył czasopismo.
– Panie Billson, o co ma pan właściwie pretensje?
– Czy to nie jest oczywiste? – natarł na niego Billson. – Mój ojciec został przez to pismo obrzucony wyzwiskami. Domagam się natychmiastowych przeprosin, albo wniosę pozew. – Wskazał palcem Englisha. – Zaskarżę jego i pismo.
– Rozumiem – odparł Harcourt w zamyśleniu. Pochylił się do przodu. – Co pana zdaniem przytrafiło się pańskiemu ojcu?
– Uważam, że jego samolot się rozbił – powiedział Billson. – A on zginął. – Walnął ręką w czasopismo. – To jest zwykły paszkwil.
– Uważam, że nie będzie pan mógł wnieść pozwu – rzekł Harcourt. – Może pan kogoś zaskarżyć jedynie wówczas, gdy chodzi o pańską reputację. Rozumie pan? To zasada prawna, że zmarłych nie można zniesławić.
Przez moment panowała cisza, po czym Billson odparł niepewnie:
– Ale ten człowiek twierdzi, że mój ojciec nie zginął.
– Ale pan wierzy, że tak się stało i to pan wnosiłby sprawę do sądu. Nic by z tego nie wyszło, panie Billson. Oczywiście nie musi pan wierzyć w tej sprawie mojemu słowu. Może pan zasięgnąć rady u swojego adwokata. W zasadzie, gorąco to panu doradzam.
– Czy chce mi pan powiedzieć, że każdy tandetny pismak może wytarzać w błocie nazwisko mojego ojca i ujdzie mu to na sucho? – Billson trząsł się ze złości.
Harcourt odparł poważnie:
– Uważałbym na słowa, panie Billson, bo role mogą się odwrócić. Taki niepowściągliwy język może przysporzyć panu kłopotów.
Billson wstając przewrócił krzesło.
– Niewątpliwie zasięgnę porady prawnej – krzyknął i wlepił wzrok w Englisha. – Dobiorę ci się do skóry, ty draniu!
Drzwi zatrzasnęły się za nim.
Harcourt wziął czasopismo i otworzył na artykule Englisha. Starając się nie patrzeć wprost na jego autora powiedział do Gaydona.