Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Z jądra Ziemi, synu. To kula niklu i żelaza wielkości Księżyca, rozgrzana jak powierzchnia słońca. To energia uwięziona tam od czasów formowania planety, to siła napędzająca wulkany i płyty kontynentalne. Do niej zamierzam sięgnąć. Dostrzegasz piękno tej idei? Energia, jaką ludzie uzyskują ze spalania tutaj, na powierzchni, jest niczym świeczka w porównaniu z tym piecem. Gdy tylko faceci od techniki rozwiążą problem stabilności tuneli, każde urządzenie generujące energię w ciągu jednej nocy stanie się przestarzałe. Synteza jądrowa, też mi coś... Na tym się zresztą nie skończy. Może pewnego dnia nauczymy się czerpać z samych gwiazd? Rozumiesz, Bobby? Nawet WormCam jest tylko zabawką wobec czegoś takiego. Zmienimy świat. Będziemy bogaci...
- Bardziej niż skąpstwo może sobie wyobrazić - mruknął Bobby.
- Przedstawiłem ci marzenie, chłopcze. Chcę, żebyśmy razem pracowali nad jego urzeczywistnieniem. Ty i ja. Żebyśmy budowali przyszłość, budowali OurWorld.
- Tato. - Bobby machnął zdrową ręką. - Podziwiam cię. I podziwiam to, co budujesz. Nie zamierzam ci przeszkadzać. Ale ja tego nie chcę. Nic z tego nie jest rzeczywiste, ani twoje pieniądze, ani twoja władza. Tylko ja jestem rzeczywisty. Kate i ja. Mam twoje geny, ale nie jestem tobą, Hiramie. I nigdy nie będę, choćbyś nie wiem jak starał się mnie zmusić.
A kiedy Bobby to powiedział, w umyśle Kate połączyły się pewne informacje, jak zawsze, kiedy zbliżała się do samego jądra prawdy w sercu najbardziej skomplikowanych spraw.
Nie jestem tobą, powiedział Bobby.
Ale, teraz to zrozumiała, o to właśnie chodziło.
 
Dryfująca w przestrzeni Mary z szeroko otwartymi ustami przyglądała się gwiazdom. David uśmiechnął się i dotknął palcem jej brody.
- Niewiarygodne - stwierdziła.
- To mgławica - wyjaśnił. - Nazywa się Trifid.
- Jest widoczna z Ziemi?
- O tak. Ale jesteśmy tak daleko, że światło, które opuściło ją w czasach Aleksandra Macedońskiego, dopiero teraz dociera do Ziemi. - Wyciągnął rękę. - Widzisz te ciemne kropki? - Były to drobne kulki, niby krople atramentu w kolorowej wodzie. - Nazywają się globulami Boka. Nawet najmniejsza mogłaby pomieścić nasz cały Układ Słoneczny. Uważamy, że w nich rodzą się gwiazdy: chmury pyłu i gazu, które kondensują się w nowe słońca. Oczywiście, tworzenie gwiazdy trwa długo. Ale etap końcowy, kiedy włącza się synteza, a gwiazda zdmuchuje otaczający ją obłok pyłu i zaczyna świecić, może nastąpić dość gwałtownie. - Zerknął na nią. - Pomyśl o tym. Gdybyś żyła w tym miejscu, może na tej lodowej kuli pod nami, mogłabyś oglądać w ciągu swego życia narodziny kilkunastu, może nawet setek gwiazd.
- Ciekawe, jaką religię byśmy wtedy wymyślili. To było dobre pytanie.
- Może coś delikatniejszego. Religię bardziej zdominowaną przez obrazy narodzin, nie śmierci.
- Dlaczego mnie tu sprowadziłeś? Westchnął.
- Każdy powinien to zobaczyć, zanim umrze.
Teraz i my widzieliśmy - oświadczyła Mary oficjalnym tonem. - Dziękujemy ci.
Nieco zirytowany pokręcił głową.
- Nie oni. Nie Złączeni. Ty, Mary. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz.
- Co takiego próbujesz mi powiedzieć, Davidzie? Zawahał się. Wskazał ręką mgławicę.
- Gdzieś tam, za tą mgławicą, leży jądro galaktyki. Jest tam ogromna czarna dziura o masie miliony razy większej od słońca. I ciągle rośnie. Chmury pyłu i gazu czy rozbite gwiazdy płyną ku niej ze wszystkich stron.
- Widziałam rysunki...
- Tak. Pływa tam już cały rój stapledonów. Mają kłopoty przy zbliżaniu się do samej czarnej dziury, bo ogromne pole grawitacyjne destabilizuje tunele podprzestrzenne...
- Stapledonów?
- Punktów widzenia WormCamu. Bezcieleśni obserwatorzy, wędrujący przez czas i przestrzeń. - Uśmiechnął się. - Kiedy przyzwyczaisz się do wormcamowych badań z użyciem aparatury VR, przekonasz się, że nie trzeba zabierać takiego bagażu. - Wskazał swoje ciało. - Chodzi o to, Mary, że posyłamy ludzkie umysły jak pyłki dmuchawców w blok czasoprzestrzeni szeroki na dwieście tysięcy lat świetlnych i głęboki na setki mileniów, przez sto miliardów gwiezdnych systemów, aż do początków ludzkości. Już teraz jest tego więcej, niż możemy zbadać, nawet gdybyśmy mieli tysiąc razy więcej wyszkolonych obserwatorów. A granice zasięgu rozszerzają się coraz bardziej. Niektóre nasze teorie zostają potwierdzone, inne bezlitośnie odrzucone. To dobrze; tak powinna działać nauka. Ale wydaje mi się, że jest też głębsza, ważniejsza lekcja, którą poznajemy.
- To znaczy?