.. ... ... ... ... ... ... chrr... ... ... ... ... ... chrr...
Wkrótce ze starego skorodowanego akumulatora wycieknie ostatni erg energii, a wtedy rozlegnie się ten najokropniejszy ze wszystkich samochodowych odgłosów, często słyszany na zalanych deszczem bocznych drogach i opustoszałych autostradach - suche klaśnięcie solenoidu, a potem straszny dźwięk podobny do przedśmiertnego charkotu.
Otworzyłem drzwi po stronie kierowcy.
- Idę po kable - oświadczyłem.
Arnie podniósł na mnie wzrok.
- Myślę, że ona zaraz zapali.
Poczułem, jak moje usta wykrzywiają się w szerokim, sztucznym uśmiechu.
- Mimo to pójdę po nie, tak na wszelki wypadek.
- Jasne, skoro chcesz... - odparł obojętnie, a potem dodał tak cicho, że ledwo go usłyszałem: - Dalej, Christine... No, co powiesz...?
W tej samej chwili w mojej głowie rozległ się znajomy głos: Pojedźmy gdzieś, chłoptasiu... Pojedźmy gdzieś sobie...
Zadrżałem.
Jeszcze raz przekręcił kluczyk. Spodziewałem się usłyszeć pyknięcie solenoidu i przedśmiertny charkot, a tymczasem w garażu rozległ się odgłos obracającego się coraz szybciej wału korbowego. Silnik zaskoczył, lecz natychmiast zgasł. Arnie ponowił próbę. Tym razem wał obracał się jeszcze szybciej; nastąpiła jakaś detonacja, przeraźliwie głośna w ciasnej przestrzeni garażu. Podskoczyłem nerwowo, Arnie natomiast w ogóle nie zareagował. Znajdował się we własnym świecie.
Gdybym był na jego miejscu, na pewno pomógłbym sobie przekleństwami. “Dalej, ty dziwko!” skutkuje prawie zawsze. “Ruszaj, złamasie!” też ma swoje zalety, a czasem wystarczy nawet zwykłe soczyste “Jazda, do cholery!” Większość mężczyzn, których znam, postępuje właśnie w ten sposób; myślę, że jest to jedna z tych rzeczy, których uczymy się od ojców.
Od matek otrzymujemy głównie proste porady praktyczne - jeśli dwa razy w miesiącu będziesz obcinał paznokcie u nóg, nie porobisz sobie w skarpetkach tylu dziur; nie ruszaj tego, bo nie wiesz, gdzie to było przedtem; zjedz marchewkę, bo jest zdrowa - od ojców zaś przejmujemy całą magię, talizmany i zaklęcia. Jeśli samochód nie chce zapalić, przeklnij go... tak, jakbyś przeklinał kobietę. Gdybyśmy cofnęli się siedem pokoleń wstecz, ujrzelibyśmy zapewne jednego z naszych przodków klnącego swoją cholerną oślicę, która rozkraczyła się akurat na samym środku mostu gdzieś w Sussex albo w Pradze.
Lecz Arnie nie klął.
- Co mówisz, laleczko? - wymamrotał pod nosem.
Znowu przekręcił kluczyk. Silnik zaskoczył raz, drugi, strzelił głośno, po czym zaczął pracować. Wydawał przy tym przerażające odgłosy, jakby cztery z ośmiu cylindrów wzięły sobie akurat wolny dzień, ale pracował. Nie mogłem w to uwierzyć, lecz nie mogłem też stać przy nim i dyskutować na ten temat, gdyż garaż błyskawicznie wypełnił się niebieskim dymem i spalinami. Wyszedłem na zewnątrz.
- Wygląda na to, że jednak się udało, co? - odezwał się LeBay. - I nie musiałeś nawet podłączać swojego cennego akumulatora.
Splunął na ziemię.
Nie bardzo wiedziałem, co powiedzieć. Szczerze mówiąc, było mi trochę głupio.
Samochód wypełzł powoli z garażu; wydawał się tak absurdalnie długi, że chciało się śmiać, płakać albo robić obie te rzeczy naraz. Nie wierzyłem własnym oczom. Byłem gotów przysiąc, że to złudzenie. Prawie nie mogłem dostrzec siedzącego za kierownicą Arniego.
Opuścił szybę i dał mi znak, żebym podszedł. Musieliśmy prawie krzyczeć, żeby się zrozumieć. To była kolejna cecha dziewczyny Arniego - miała nadzwyczaj donośny, grzmiący głos. Należało jak najprędzej założyć jej nowy tłumik... naturalnie jeśli układ wydechowy znajdował się w takim stanie, że będzie można go tam doczepić. Maleńki rachmistrz urzędujący w części mojego mózgu zarezerwowanej dla samochodów szacował niezbędne wydatki na co najmniej sześćset dolarów, nie licząc wymiany przedniej szyby. Jeden Bóg raczył wiedzieć, ile t o mogło kosztować.
- Zaprowadzę ją do Darnella! - krzyknął Arnie. - W ogłoszeniu w gazecie było napisane, że można u niego wynająć miejsce za dwadzieścia dolarów tygodniowo!
- Dwadzieścia dolarów za jakiś marny boks to za dużo! - odwrzasnąłem.