. . — wskazał na drugiego — i kpi-
nę. — Klasnął w dłonie w geście żalu i zaskoczenia.
— Czy moja opinia o waszym mieście była błędna? Czy Przystań K’Vaerna,
znana ze swojej otwartości tak samo jak ze swych dzwonów, nie chce przyjąć no-
wych idei? Czy Przystań K’Vaerna boi się stawić czoła nowym wyzwaniom? Czy
wpadła, tak jak mniejsze miasta, w pułapkę strachu, izolacji i samozadowolenia?
Czy może jednak wciąż jest lśniącym klejnotem, jakim zdawała się być, widziana
z dalekiej Diaspry?
— Odpowiedź zależy od was — powiedział, wskazując tłum. — Od ciebie,
ciebie i ciebie. Bo Przystań K’Vaerna nie jest rządzona przez oligarchię, tak jak Bastar. Nie jest rządzona przez kapłana, tak jak Diaspra, ani przez despotę, tak jak Sindi. Władają nią jej mieszkańcy, pytanie tylko, kim oni są. Czy strachliwymi
basikl Czy odważnymi atul-grakl
— Odpowiedź zależy od was.
Splótł wszystkie cztery ramiona i popatrzył na znacznie już cichszą gawiedź,
po czym odwrócił się do Rady i ludzkim gestem wzruszył ramionami.
— Mogę dodać tylko jedno. Ludzie ofiarowali mi plany broni, która może
strzelać o wiele szybciej i celniej niż sobie wyobrażacie. Można ją również prze-
ładowywać sprawniej niż arkebuz czy strzelbą z zamkiem kołowym, a co najważ-
niejsze, można z niej strzelać nawet w deszczu równym Hompag i trafiać w cel
oddalony nawet o ulong. Pokazali mi, jak zmniejszyć rozmiary naszych bombard
do tego stopnia, by mogły je ciągnąć civan albo turom, dzięki czemu można by
ich używać przeciw Bomanom na polu bitwy. Nie twierdzę, że ich wyproduko-
wanie będzie szybkie i łatwe, ponieważ nie posiadamy umiejętności, które mają
ludzie. Jednak zbudowanie ich przez naszych rzemieślników i z naszych surow-
ców jest możliwe. Mając taką broń oraz wsparcie mieszkańców tego wspaniałego
miasta możemy całkowicie zniszczyć Bomanów, a nie tylko chwilowo ich poko-
nać. W przeciwnym razie będziecie się tu kryć jak basik, aż skończy się wam
zboże, a wtedy barbarzyńcy przyjdą i wezmą wasze rogi.
— A co na tej wojnie może zyskać Diaspra? — zapytał jeden z członków
Rady.
164
— Niewiele — przyznał Rus From. — Bomanów nie interesują krainy na po-
łudnie od Wzgórz Nashtor. Kiedy zniszczą Przystań K’Vaerna, wrócą na północ.
Może część z nich osiedli się tutaj. Być może będziemy musieli umocnić Wzgó-
rza Nashtor linią fortec, tak jak kiedyś zrobił to Związek Północy, ale to nastąpi dopiero w odległej przyszłości. Wynegocjujemy ponowne otwarcie ujścia Chasten
i odzyskamy dostęp do handlu morskiego.
— Jednak wy zyskacie znacznie więcej na tej wojnie. Pozbawiona możliwo-
ści handlu Przystań straci znaczenie. Przestaną do was zawijać statki kupieckie
i zaczniecie podupadać. Nawet jeśli dogadacie się z Bomanami, nie przetrwacie
długo bez możliwości handlu rzecznego z D’Sley przez Tam. Wkrótce pozostaną
po was tylko ruiny i wspomnienia.
— To nie są chyba powody, dla których tu jesteście! — warknął Turl Kam
przez zaciśnięte zęby. Nawet Bistem Kar nie był wobec nich tak brutalnie szczery.
— Jestem tu, ponieważ przysłał mnie mój władca — odparł From. — Mu-
szę wam powiedzieć, że w Diasprze zajmowałem się wieloma projektami, które
zapewniały mi mnóstwo zajęcia. Byłem tam bardzo potrzebny. Ponieważ Gratar
zapatrywał się na to inaczej, jestem tu z jego rozkazu.
— A co on chce osiągnąć? — spytał członek Rady, który odzywał się już
wcześniej. From przypomniał sobie jego imię. To był Wes Til, przedstawiciel bo-
gatych domów kupieckich. Chciał pozbyć się mnie z miasta, zamierzał odpowie-
dzieć kapłan, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. Zamiast tego powiedział:
— Myślę, że najlepiej oddają to słowa ludzi: „W obliczu zła ludzie dobrej wo-