Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Widzę, że jesteś rozsądną dziewczyną. Nauczę cię trochę o zio-
łach. Ale bez trucizn.
— Dobrze.
Wzięła swój notatnik. Poszli do szopy. Jakub ściągnął wysuszony pęczek spod su-
fitu.
— To jest macierzanka. Działa uspokajająco i moczopędnie.
— Jedno nie wyklucza drugiego?
— Ależ nie. A to jaskółcze ziele — wydobył słoik wypełniony strąkami.
Każdy ze strąków był na końcu kapnięty kroplą butaprenu. Unosiły się w jakiejś cie-
czy.
— Mocno osolona woda — wyjaśnił.
Wyłowił jeden strączek i przełamał go. Z wnętrza zaczął wyciekać paskudny, żółty,
lepki sok.
— To dość trujące — powiedział. Ale pomaga na kurzajki. Rozdrapujesz kurzajkę
i smarujesz ją tym. Przechodzi, jak ręką odjął. Z kolei słoma makowa poza tą właściwo-
ścią, że narkomani robią z niej kompot...
W tym momencie w drzwiach szopy pojawił się Iwanów. Widać było, że doszedł już
trochę do siebie.
— Gramy dalej? — zapytał.
— A jakie zasady?
— Żadnych łopat.
— Zgoda.
98
99
Iwanów uśmiechnął się lekko.
— I żadnego znikania.
Jakub zmaterializował się za nim i strzelił mu w tył czaszki. Głowa czarownika eks-
plodowała na kawałki. Zaczął padać, ale i tym razem nie doleciał do ziemi. Zniknął. Po
chwili znowu znalazł się cały i zdrowy. Siedział na belce stropowej pod dachem i bu-
jał nogami.
— Miało nie być znikania.
— Aha — zgodził się Jakub.
Popatrzył na niego uważnie. A potem poderwał broń do oka i wystrzelił ponownie.
Czarownik złapał kulę w powietrzu i obojętnie odrzucił ją na ziemię. Zeskoczył z belki
i znalazł się tuż koło Jakuba.
— Zagramy w orła i reszkę? — zapytał.
— O co?
— Ta miła kicia cierpi na niedosyt wrażeń. Jeśli będzie orzeł, to możesz mnie zastrze-
lić. Jeśli będzie reszka, to ona może mnie zastrzelić.
— Hym, a jeśli nie zdoła tego zrobić?
— To gramy dalej.
— Dasz radę? — zapytał.
— W tym musi być jakaś pułapka — powiedziała. — Przecież to dla niego zbyt ry-
zykowne.
— Mądre dziecko — zauważył czarownik. — Niemniej jednak zrobię dokładnie tak,
jak obiecałem.
— No to rzucaj swoją monetą.
— Jest w twojej kieszeni. Złota dwudziestodolarówka. Możesz ją udostępnić?
Jakub wyłowił z kieszeni złotą monetę i podał ją czarownikowi. Ten obejrzał ją
uważnie, a potem podrzucił w górę. Egzorcysta odbezpieczył broń. Moneta upadła na
krawędź i w tej opozycji zatrzymała się. Iwan parsknął śmiechem.
— Nierozegrane — powiedział. Może to znaczy, że powinienem was zabić?
— Tego nie było w umowie.
— Może było, ale nie wiedzieliście o tym? Powietrze cmoknęło i zniknął.
— Znowu zrobił się niewidzialny? — zapytała Monika.
— Nie. Powietrze wypełniło pustkę, która po nim została, a on sam jest gdzieś in-
dziej.
— Tutaj — rozległ się jego głos zza ściany.
Pobiegli tam. Czarownik stał pośrodku obórki. Marika była przypięta na łańcuchu
do kółka koło żłobu, choć Jakub nigdy jej nie przypinał. Starała się kopnąć tylnymi no-
gami, ale Iwanów stał akurat ociupinę za daleko.
98
99
— Ładny konik — powiedział — ale ździebko nerwowy, może warto by upuścić jej
trochę krwi?
W jego ręce pojawił się paskudny, wielki, brudny nóż, a obok kubeł.
— Spróbuj, a będziesz zbierał swoje klejnoty z podłogi — zagroził Jakub.
— Masz tu nerwową klacz i niegłupią dziewczynę. Chyba wybiorę się na Nowy
Majdan, poszukam czegoś do picia — powiedział. Tamtejszy bimber jest słynny...
— Metanolu mogę ci nalać.
— Wolę wino.
— Nie mam wina, które by się nadawało dla takiej skatiny, jak ty.
— Wiesz, dlaczego jeszcze żyjecie?
— Hym? No?
— Moje moce rozwijają się w starciu z wami. Im mocniej mnie ugodzicie, tym je-
stem silniejszy. Każdy cios jest wyzwaniem. Uczę się leczyć rany. Uczę się zadawać wam
ból, abym mógł tym skuteczniej szkodzić wysłannikowi Watykanu. Jest jeszcze ciągle
dla mnie zbyt silny. Ale już pomału nabieram wprawy. Na końcu zabiję was z pewno-
ścią, a na razie idę sobie. Tylko jeden mały żarcik na koniec. Masz nerwową klacz i nie-
głupią dziewczynę. Więc będziesz miał od tej pory nerwową dziewczynę i mądrą klacz.
I niech ci wyjdzie na zdrowie.
Po czym zniknął.
— Chodźmy stąd — powiedział Jakub do Moniki. Dziewczyna stała na czwora-
ka. Marika zarżała w przejmujący sposób, a potem spróbowała jakby coś powiedzieć.
Popatrzył na nie obie i włosy stanęły mu dęba na głowie. W jednej strasznej chwili
zrozumiał wszystko. Czarownik wymienił im dusze. Marika siedziała w ciele Moniki
i w przerażeniu usiłowała rżeć. Monika w ciele Mariki szarpała za łańcuch i usiłowała
coś powiedzieć, ale gardło końskie nie było zupełnie do tego przygotowane. I co najgor-
sze, Jakub nie miał pojęcia jak mógłby im pomóc. Delikatnie podniósł Marikę do pozy-
cji wyprostowanej, a potem podszedł do Moniki i odpiął ją od kółka. Zarżała ponow-
nie. Była to potworna parodia ludzkiej mowy.
— Nie rozumiem cię, niestety, — powiedział. Postaraj się mówić wolniej.
Płakała, ale starała się coś mu przekazać.
— Chodzi ci o uzdę?
Pokiwała głowa.
— Rozumiem, że może to być dla ciebie krępujące.
Rozpiął jej pasek za uszami i zdjął ten element uprzęży. Marika oglądała z zacieka-
wieniem swoje ręce, a potem zaczęła zginać palce.
— Spokojnie — zwrócił się do Moniki. Postaram się zwrócić wam wasze ciała. Ale
najpierw muszę wydusić tę informację od tego drania, a to nie będzie łatwe. Czy jesz-
cze czegoś potrzebujesz?
100
101
Zarżała z rozpaczą. Starał się wydedukować, o co jej chodzi.
— Sukienka? Chodzi ci o to, że jesteś goła? Tak, rozumiem, to może być trochę żenu-