.. jest taki zimny... — cienki głos uwiązł jej w gardle. — Nie podoba mi się
— dodała, odsuwając się od stołu.
Na końcu ojciec zwrócił się do mnie.
10
11
— A ty?
Niewykluczone, że stworzono ten pierścień z myślą o wizerunku jakiegoś boga
w świątyni. Podobne rzeczy widziałem już wcześniej u ojca w sklepie. Niektóre z nich
miały w sobie coś nieprzyjemnego, ale ten... ten pierścień był inny. Nie wierzyłem, żeby
stworzono go z myślą o posągu jakiegoś boga. Poza tym Darina miała rację, był zimny
i kojarzył się ze śmiercią. Im bardziej mu się jednak przyglądałem, tym bardziej mnie
fascynował. Chciałem go dotknąć, ale wciąż odczuwałem dziwny lęk. I choć na pozór
przypominał jedynie zniszczony przez czas kawałek metalu z martwym kamieniem, to
zafascynował mnie bardziej niż wszystkie klejnoty, które dotychczas pokazał mi ojciec.
— Nie wiem — odparłem — ale wydaje mi się, że kryje w sobie jakąś moc!
Powiedziałem to głośniej niż zamierzałem i moje ostatnie słowa donośnym echem
rozeszły się po pokoju.
— Skąd pochodzi? — zapytał szybko Faskel, pochylając się i wyciągając rękę
w kierunku pierścienia. Jego palce przesunęły się nad klejnotem, ale go nie dotknęły.
Pomyślałem, że naśladował teraz zachowanie handlarzy, którzy kładą rękę na towarze
tylko wtedy, gdy zamierzają go kupić. Faskel natychmiast cofnął dłoń.
— Z kosmosu — odparł ojciec.
Istnieją we wszechświecie klejnoty, za które prymitywne narody gotowe są zapłacić
wysoką cenę. Nie wiadomo jednak, kto tworzy te przedmioty. Ogólnie przyjęta teoria
mówi, że powstają w wyniku zderzenia jakiegoś meteorytu o odpowiednim składzie
z atmosferą którejkolwiek planety. Wśród kosmicznych kapitanów panowała moda
na pierścienie z takiego materiału. Widziałem kilka tego rodzaju starych ozdób, które
musieli nosić jeszcze pierwsi kosmiczni podróżnicy. Ten klejnot, jeśli w ogóle nim był,
nie przypominał jednak żadnego z nich. Nie był ani ciemnozielony, ani brązowy, ani
czarny, lecz krystalicznie bezbarwny, o chropowatej powierzchni, jakby porysowanej
przez piach.
— Nie wygląda na kawałek meteorytu... — powiedziałem nieśmiało.
Ojciec potrząsnął głową.
— Kosmos nie uformował go, a jedynie tam go znaleziono — rozparł się wygodnie
na krześle i popijając w zamyśleniu herbatę, przyglądał się pierścieniowi. — Dziwna
historia...
— Niedługo mamy gości, radnego Sandsa z małżonką — przerwała mu matka tak,
jakby znała tę opowieść bardzo dobrze i nie chciała słuchać jej po raz kolejny. — Robi
się późno. — Zaczęła zbierać naczynia ze stołu i uniosła ręce, by klaśnięciem przywołać
Stafflę, naszą służącą.
— Dziwna historia — powtórzył ojciec, nie zwracając na nią uwagi. Jego pozycja
w domu była tak silna, że matka nie przywołała Staffli. Zamiast tego usiadła niespokojnie,
wyraźnie niezadowolona.
— Ale prawdziwa, tego jestem pewien — ciągnął ojciec. — Przyniósł to dzisiaj
pierwszy oficer z „Astry”. Mieli awarię instalacji elektrycznej i zatrzymali się, by
dokonać naprawy. Okazało się, że to nie wszystko. Znaleźli też dziurę, którą zrobił
spadający odłamek meteorytu. Musieli więc załatać poszycie.
12
13
Opowiadał to inaczej niż zwykle, mówił monotonnym głosem, w sposób bardzo
oszczędny relacjonując fakty.
— Kjor naprawiał właśnie poszycie, gdy zobaczył coś, co unosiło się na wodzie.
Wyłączył krótkofalówkę i wyciągnął ciało na brzeg. To coś... — ojciec zawahał się, gdyż
Kjor powiedział mu, że nigdy wcześniej nie widział takiej rasy — ...nosiło kombinezon.
Musiało leżeć tam od dłuższego czasu. Na dłoni okrytej rękawicą miało ten klejnot.
Jern wskazał na pierścień.
Na rękawicy skafandra — dziwna rzecz. Rękawice przystosowane były do prac
naprawczych poza statkiem lub do podróży po planetach o toksycznej atmosferze.
Po co więc ktoś miałby nosić tego rodzaju ozdobą nie pod, lecz na rękawicy? Chyba
musiałem zapytać o to głośno, bo ojciec znów zaczął mówić:
— Właśnie, po co? Z pewnością nie dla ozdoby. Wydaje się, że pierścień miał dla
właściciela ogromną wartość. Choćby z tego powodu chciałbym wiedzieć o nim coś
więcej.
— Można go zbadać — zaproponował Faskel.
— To szlachetny kamień, ale jaki, nie wiem. W skali Moha dostał dwanaście...
— Diament ma dziesięć...
— A Jawsit wart jest jedenaście — kontynuował ojciec — do dzisiaj to on był
wyznacznikiem skali. Nasza wiedza nie wystarcza, by ocenić ten pierścień.
— Instytut... — zaczęła matka, ale ojciec wyciągnął rękę i zabrał pierścień, jakby
kryjąc go przed nami. Wsunął go do niewielkiej torby, którą schował w wewnętrznej
kieszeni tuniki.
— Ani słowa o tym! — powiedział ostrym tonem.
Wiedział, że od tej chwili nikt w domu nawet nie wspomni o pierścieniu. Wychował
nas bardzo dobrze. Jednak ani nie wysłał pierścienia do instytutu, ani, tego jestem
pewien, nie starał się na własną rękę zdobyć o nim jakichś dodatkowych informacji.
Wiedziałem jednak, że zbadał go na wszystkie możliwe i znane sobie sposoby, a było
ich wiele.
Przywykłem już do tego, że ojciec często siedział przy biurku w pracowni i wpatrywał
się w rozłożony na czarnym materiale pierścień tak, jakby siłą własnej woli chciał
przeniknąć sekret klejnotu. Jeśli ozdoba ta należała kiedyś do pięknych, cały jej urok
musiał zniknąć wraz z upływem czasu i licznymi podróżami kosmicznymi, w których
pierścień zapewne uczestniczył.
Tajemnica owego klejnotu frapowała również i mnie. Od czasu do czasu ojciec
wspominał coś na temat różnych teorii, które z nim wiązał. Wyrażał przekonanie, że