Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


— I z Agatką… I w ogóle uczestniczyć w tym całym kontredansie. Nie możemy przecież zaangażować Bubla.
— Tego co kradnie?
— Tak.
— O rany…
— Ale nie. Czekaj. Mam swoje osobiste podejrzenia. On tam może nic nie ukraść, bo zdaje się, że się zakochał.
— W kim?!
— W tej zarazie.
Tadzio osłupiał wyraźnie.
— Wygłupiasz się czy ja źle słyszę?
— Dobrze słyszysz i wcale się nie wygłupiam. Ostatecznie, nie chcę być nietaktowna, ale twój ojciec też się w niej kiedyś zakochał.
— Młodsza była, mniej gruba i udawała anioła. Pamiętam z dzieciństwa.
— Może Bubel ma zwyrodniały gust. Ale, słowo ci daję, tak wyglądało, jakby amoku dostał. Pewności oczywiście nie mam, bo może to było chwilowe, ale wolimy nie ryzykować.
— W jakim sensie?
— Jeśli naprawdę na nią leci, stanie po jej stronie i z teczką ojca możemy się pożegnać.
— I dlatego wolicie mnie…?
Elżbieta puknęła się w czoło, niecierpliwie wzruszyła ramionami, po czym nagle opanowała te odruchy. Uczucia Tadzia stały się dla niej jasne.
— Tak — rzekła z namysłem. — Dlatego wolimy ciebie. Ale nie tylko dlatego. Ogólnie, od początku, czujemy w tobie… jak by tu… sprzymierzeńca. Że od śmierci ojca jesteś tam wrogiem, też od początku wiemy doskonale. Z drugiej strony naprawdę jesteśmy w głupiej sytuacji, nie ma przepisu, że musisz nam wierzyć, ona nie uwierzyła. W domu twojego ojca znajduje się coś cennego i my chcemy, żebyś nam to oddał, ty, jego spadkobierca… I w ogóle teraz mam wrażenie, że mnie ogłuszyłeś, porównujesz siebie z Bublem?! Masz źle w głowie?!!!
— A ja bym mógł stanąć po własnej stronie i tę teczkę zabrać dla siebie…
— Mógłbyś. Pewnie. Dlaczego nie? Ale gdybyś to zrobił, przyznam ci się, że zdziwiłabym się tak cholernie, jak jeszcze nigdy w życiu.
Przez chwilę przyglądali się sobie wzajemnie z ogromnym zainteresowaniem. Tadzio westchnął z wielką skruchą.
— No dobra, szczerze się przyznam, że nie wiem, dlaczego powiedziałem taką głupotę. Zdaje się, że przez chwilę byłem zły bez racjonalnych powodów. Dasz radę o tym zapomnieć?
— No rzeczywiście, już nie mam co pamiętać, tylko akurat głupoty! Jest tam gdzieś kelnerka? Niech da jeszcze trochę tego soku z lodem, bo mi w gardle zasycha.
Tadzio zamówił sok tak, jakby zamawiał co najmniej szampana. Nie analizował własnych uczuć, ale orientował się niejasno, że istotnie wyprowadziła go z równowagi konkurencja z Bublem, zgłupiał chyba, ona go teraz będzie uważała za skończonego idiotę. Trzeba jakoś zatrzeć to okropne wrażenie.
— Wracamy do tematu — zarządził. — Rozumiem już właściwie wszystko. Kiedy się tam wybieracie?
— Jak najprędzej — odparła Elżbieta, której rzeczowość pytania sprawiła szczerą ulgę, bo już nabrała obaw, że Tadzio się obraził. — Każda chwila cenna. I wydaje nam się, że metoda składania wizyt w czasie jej nieobecności i czekania na nią jest całkiem niezła.
— A wiesz, kiedy jej nie ma?
— No pewnie. Mam cały spis jej dyżurów, specjalnie się postarałam. Najlepiej byłoby w godzinach pracy, rozumiesz, z nadgorliwości przylatujemy za wcześnie, czekamy na nią i potem łapiemy się za klapę…
— Tam i szafa jest do zrobienia. Ta w holu.
— Możemy się łapać i za szafę. Jakoś tak trzeba wykombinować, żeby chociaż trochę pobyć tam bez niej. Ty się możesz urwać…?
— Mogę. I jakieś narzędzia mogę przytargać… Chociaż nie, stary miał, lepiej będzie poszukać w domu, to stwarza okazję.
Elżbieta z uznaniem kiwnęła głową.
— I tym bardziej trzeba się pośpieszyć, że ojciec od pierwszego wraca do pracy i nie wiadomo jak tam będzie u niego. Jeśli nie chce iść na rentę inwalidzką, musi się okazać pełnowartościowym pracownikiem. A nie chce. Nie mamy pieniędzy. To, co mamy, to tak na styk, bo odkupiliśmy samochód i do tego całego ubezpieczenia trzeba było zdrowo dopłacić. Gdyby ta teczka się znalazła, byłoby trochę luzu.
— Zależy mi na tym, żeby się znalazła — rzekł Tadzio stanowczo. — Dawaj ten spis dyżurów, umówimy się od razu…
 
* * *