Polowałem tu nieraz.
— Słyszałeś? Nasze strony! — szepnął Rod Wabieniu na ucho, gdy szli z wiadrami po wodę. — Co to znaczy — nasze? Co za plemiona tu mieszkają?
— O ile wiem, stale — żadne — odpowiedział Wabi po chwili namysłu. — Koczują za to i polują najrozmaitsze: Woongowie, Psie Żebro, niektóre szczepy Komanczów. Nie mam pojęcia, o kim on mówi, tym bardziej że z wyglądu nie zdaje się należeć do żadnego. Woongowie są bardzo brzydcy i mają charakterystycznie wystające kości policzkowe; Pisie Żebro , wywinięte wargi i cerę żółtawą, zbliżoną do Eskimosów; Komancze wreszcie krótkie nogi i szerokie bary. Gdy tymczasem on...
Wracali już do obozu i nie dochodząc świetlnego kręgu ogniska, stanęli wstrzymani ostrzegawczym „psst!" Minnetaki. Wszyscy czworo: ona sama, Batisi, Mballa i Mukoki, patrzyli w jednym kierunku. Chłopcy spojrzeli również.
Na podesłanej derce, mając przed sobą kawał mięsa, leżał Wolf a wkoło niego krążył Snow. Wielki bernardyn to zbliżał się do inwalidy, to oddalał, czasem stawał bokiem, patrząc w dal, jak gdyby go nic na świecie nie obchodziło, to znów przysuwał się nieznacznie. Trudno było orzec, co pociąga go bardziej: smakowite mięso czy też chęć zawarcia znajomości z burym zwierzem i ciekawość, dlaczego ten się nie rusza. Wilk spoczywał na boku z podkurczonymi trzema łapami,, wystawiwszy ku przodowi obandażowany kikut czwartej. Ogon schował pod brzuch, uszy przylepił do czaszki. Włos na karku zjeżył niby szczotkę. Krwawe ślepia łyskały spod opuszczonych do połowy powiek. Warczał cicho, nieustannie, jakby kto darł o siebie chropawe przedmioty. Gdy pies się przysuwał, warkot cichł, natomiast spod odwiniętych ciemnych warg wysuwały się kły, długie, ostre, wygięte jak kościane haki.
Na tę wrogą demonstrację bernardyn cofał się początkowo tyłem niby rak, jeżąc sierść i warcząc również. Potem coraz mniej zwracał na nią uwagi. Podchodził bliżej. Sapiąc wysuwał ogromny łeb i ciekawie chłonął powietrze w czarne nozdrza. Zapewne odór wilczy, zapach ludzka, płynący z opatrunków i dery, na której leżał Wolf, oraz woń mięsa łączyły się dla jego powonienia w jedną miłą całość.
Nagle Snow wydłużył szyję i złapał mięso zębami. Byłby je wchłonął jednym łykiem, tak potężną miał paszczę, lecz nie zdążył. Wolf, dojęty do żywego, odzyskał pod wpływem pasji cząstkę utraconych sił. Wstać co prawda nie mógł, ale podrzucił głowę, sięgając kłami pyska natręta. Odległość była zbyt znaczna. Nie dostał. Chwycił natomiast mięso, udarł kęs i z łupem w zębach opadł znów na posłanie.
Snow zaryczał wściekle. Zdawało się, że się na przeciwnika rzuci i rozerwie go na sztuki. Stałoby się tak niechybnie, gdyby nie osłabienie, które zgasiło w ciele Wolfa wszelkie wrogie objawy. Wilk leżał niby szmata, z ochłapem mięsa w pysku. Snow przestał ryczeć i sapnął. Przełknął swoją porcję. Usiadł. Ziewnął szeroko od ucha do ucha. Wreszcie z westchnieniem wyciągnął się na brzuchu jak długi i począł przyjaźnie wachlować ogonem. Wolf, z wolna odzyskując siły, wywracał na psa białka ślepi, jednocześnie przełykając żarłocznie trzymane w pysku mięso.
Ludzie obserwowali tę scenę z zapartym oddechem. Minnetaki nie mogła już wytrzymać. Jak strzała skoczyła do psa, uklękła przy nim i poczęła gładzić ciężki łeb. Snow zaskomlił radośnie i niespodzianie liznął ją po twarzy gorącym, szkarłatnym jęzorem. Porwała się z ziemi ze śmiechem.
— Ach, jakiż on głupi! Jaki strasznie głupi i miły! Tak poczciwie obszedł się z chorym! Inny pies rozszarpałby Wolfa, dlatego właśnie, że jest tak zupełnie bezradny.
— On nigdy słabszego nie ruszy, tak go już uczono — wyjaśnił Batisi z pewną dumą. — A co do Wilka, to będąc małym, Snow chował się razem z wilkiem. Jedna suka ich wykarmiła — jeszcze ślepe szczenięta. Rośli potem nierozłączni jak bracia, aż tamtego wilka przed dwoma laty zabił w lesie niedźwiedź.
— On sądzi zapewne, że Wolf to jego dawny przyjaciel — wtrącił Wabi.
Snow istotnie musiał sobie coś podobnego wyobrażać, gdyż okazywał Wolfowi wyraźne przywiązanie. Noc spędził w pobliżu kaleki, od rana zaś znów się koło niego wałęsał. Wilk jeżył włos, warczał, ale czy to z osłabienia, czy dlatego po prostu, że wracały mu na pamięć dawne czasy, spędzone w otoczeniu psów i ludzi — gniew jego przybierał, formy coraz spokojniejsze.