Mój prezydent zażąda wyjaśnień.
— Phi! Też mi figura! Prezydent kramarzy! — zawołał generał z pogardą.
— Pffttf. — Sępi Dziób splunął przez cały pokój; na przeciwległej ścianie wystąpiła spora, jasnobrązowa plama. Podniósł dumnie głowę i spytał: — Kramarzy, powiada pan? No to wyjaśnij mi, generale, dlaczego wasze wojska opuszczają Meksyk. Czyżby pan nie wiedział, że właśnie prezydent Stanów Zjednoczonych oświadczył, że nie zniesie dłużej obecności wojsk francuskich w Meksyku? Czy więc nie wynika z tego, że ów kramarz cieszy się szacunkiem w Europie, a może nawet, że Europa boi się go?
Generała mało nie trafiła apopleksja. Po raz pierwszy ktoś odważył się mówić z nim w ten sposób. Z drugiej jednak strony doskonale rozumiał znaczenie dokumentów, które pokazał mu jankes, a co więcej nie mógł odmówić słuszności jego wywodom. Opanował się i rzekł wyniosłym, oziębłym tonem:
— Zniżyłem się, by zbadać pańską sprawę. Teraz milczeć i słuchać, co będzie dalej.
— Bardzo mnie to ciekawi — Sępi Dziób uśmiechał się ironicznie.
Komendant zwrócił się do Grandeprise’a:
— Nazwisko?
— Grandeprise.
— Skąd pan pochodzi?
— Z Nowego Orleanu.
— Również obywatel Stanów Zjednoczonych?
— Tak, byłem nim, potem na krótko być przestałem, teraz jestem znowu.
— Jak to mam rozumieć?
— Jestem myśliwym. Przez jakiś czas polowałem na terenie Meksyku, niedaleko granicy, teraz znów mieszkam na teksaskim brzegu Rio Grandę.
— Co pan tu robi?
— Służę porucznikowi Ungerowi.
— A pan? — generał zwrócił się do Petersa.
— Jestem marynarzem, nazywam się Peters. Mam w Meksyku załatwić pewną prywatną sprawę.
Francuz zajął się teraz Kurtem, który spokojnie, niby przypadkowy widz, przysłuchiwał się rozmowie.
— Proszę o dokumenty.
Przeczytawszy je, generał przez chwilę przyglądał się badawczo Ungerowi. Wreszcie zapytał:
— Nazywa się pan Kurt Unger, jest pan porucznikiem huzarów gwardii w Berlinie, odkomenderowanym do sztabu sławnego Moltkego? — w tych ostatnich słowach nietrudno było wyczuć zjadliwość.
Kurt odparł ze spokojem:
— Po co to pytanie, generale? Przejrzał pan przecież papiery i zna moje personalia.
— Jest pan bardzo pewny siebie. Ten wyniosły ton to druga natura Prusaków. Pytam, ponieważ trudno mi uwierzyć w prawdziwość tych dokumentów. Jak człowiek, podając się za oficera, mógłby być szpiegiem?
Kurtowi krew uderzyła do głowy, ale opanował się.
— Generale, powiedział pan słowo „szpieg”. Albo musi mi pan to udowodnić, albo też ja muszę otrzymać satysfakcję.
— Tylko nie tak wyniośle, mój młody poruczniku! Niech pan raczy mi powiedzieć, skąd pan przybywa?
— Z Meksyku.
— Czy odwiedził pan tam jakichś Niemców?
— Owszem. Pełnomocnika Prus von Magnusa.
— W sprawach urzędowych?
— Nie. W prywatnych.
— Dokąd pan chciał się stąd udać?
— Do Santa Jaga i hacjendy del Erina.
— Sacre! Do tej sławnej, a raczej osławionej hacjendy? Czy wie pan, że znajduje się ona teraz w rękach Juareza?
— Owszem.
— Przybywa pan więc ze stolicy i udaje się do Juareza?
— Niezupełnie. Przybywam ze stolicy, ale do Santa Jaga jadę w osobistych sprawach. Później zapewne odwiedzę hacjendę. Skąd jednak to twierdzenie, że szukani Juareza?
— Należy się tego spodziewać.
— A więc to tylko przypuszczenie! Jak można na podstawie przypuszczeń obrażać i więzić oficera i dżentelmena!
— Znajdę dowody! — huknął generał. — Przeszukać ich!
— Protestuję!
Protest Kurta na nic się nie zdał. Zrewidowano wszystkich dokładnie.
— Gdyby pan nawet nie był szpiegiem — grzmiał dalej generał — gdybym nawet chciał ułaskawić tego Sępiego Dzioba i tak musiałbym was zatrzymać w areszcie!
— A to dlaczego? — zapytał porucznik.
— Sądzi pan, że pozwolę wam spotkać się z Juarezem i powiadomić go, co się tu dzieje? Rotmistrzu, proszę wydzielić tej czwórce kwaterę!
Nastąpiła gwałtowna wymiana zdań. Jeńcom odebrano wszystko z wyjątkiem najniezbędniejszych rzeczy osobistych. Potem zamknięto ich w niewielkiej izbie i otoczono strażą. O ucieczce nie mogło być mowy.
Odzyskali wolność dopiero po upływie szeregu dni. Oddano im również broń i wszystkie rzeczy. Mimo pogróżek generał nie odważył się postawić Sępiego Dzioba przed sądem wojennym.
Kurt i jego towarzysze aż pienili się z wściekłości. Postanowili wprawdzie zwrócić się ze skargą do przedstawicieli swych państw w Meksyku, ale o nadrobieniu straconego czasu nie mogło być mowy. Kiedy ruszyli w drogę, nie napotkali już żadnych śladów Corteja i Landoli.
Pirnero u celu
Kto wierzy w Boga i Opatrzność, ten wie, że Stwórca wtedy właśnie splata nici losu, gdy człowiek najmniej się tego spodziewa i gdy wszelka nadzieja w nim gaśnie.
W forcie Guadalupe było pusto i smutno. Apacze na rozkaz Juareza obsadzili tereny graniczne, amerykańscy strzelcy zaś i zdolni do noszenia broni mieszkańcy twierdzy ruszyli w ślad za Zapoteką. Życie zamarło. Do fortu zawitał zły gość: nuda.