— Czy to ty, czy nie ty?
— Z krwi i kości ja. Niby dlaczego nie?
— Pytasz dlaczego nie! Człowieku, czy ty nic nie wiesz? Nie wiesz, że już zostałeś uznany za zmarłego? Za kilka dni mielibyśmy uroczystą mszę żałobną za twoją duszę.
— A któż to myślał, że nie żyję?
— Tuppence!
— Prawdopodobnie przypomniało się jej powiedzenie, że dobrzy ludzie umierają młodo. Chyba musi być we mnie jakaś cząstka zła, skoro przeżyłem. A gdzie może być teraz Tuppence?
— W hotelu jej nie ma?
— Nie. W recepcji powiedziano, że właśnie wyszła.
— Może po zakupy. Mniej więcej przed godziną podwiozłem ją tutaj. Ale słuchaj no! Nie mógłbyś pozbyć się tej twojej brytyjskiej flegmy i wszystko mi opowiedzieć? Coś ty, na miłość boską, robił przez ten cały czas?
— Jeśli tu jadasz — powiedział Tommy — to zamów od razu. Moja opowieść będzie długa.
Julius usiadł, skinął na kelnera i złożył zamówienie. Następnie zwrócił się do Tommy’ego.
— No to strzelaj! Przypuszczam, że miałeś parę przygód.
— Tak, parę — odparł Tommy skromnie, po czym wdał się w ich opis.
Julius słuchał jak zaklęty, zapominając zjeść połowy podanych mu potraw. Po zakończeniu opowieści uśmiechnął się i odetchnął głośno.
— Wspaniale, brawo, Tommy! Słuchałem tego, jakby mi czytano sensacyjną powieść.
— A teraz ty mi opowiedz, co się tutaj działo? — zażądał Tommy, sięgając po brzoskwinię.
— No cóż… My też mieliśmy kilka przygód…
Julius przejął rolę narratora. Zaczął od swej nieudanej wyprawy do Bournemouth, opisał powrót do Londynu, zakup samochodu, wzrastający niepokój Tuppence, wizytę u sir Jamesa i wreszcie sensacyjne wydarzenia ubiegłej nocy.
— No dobrze, ale kto ją zabił? — dopytywał się Tommy. — Zupełnie nie mogę tego zrozumieć.
— Doktor przekonał siebie, że to ona sama — odparł oględnie Julius.
— No a sir James? Co on sądzi?
— Jako prawniczy geniusz milczy jak ostryga. Wszystko, co mówi, to: „w zasadzie”, „z zastrzeżeniem” i „być może”.
Julius powrócił do szczegółów porannych wydarzeń.
— Straciła pamięć, powiadasz? — powiedział Tommy w zamyśleniu. — Teraz rozumiem, dlaczego tak przedziwnie na mnie patrzyli, kiedy wspomniałem, że chcę ją wypytać. To było moje drobne potknięcie. Ale skądże mogłem wiedzieć…
— Nie natrafiłeś na żaden ślad, gdzie może teraz być Jane? Tommy przecząco pokręcił głową.
— Nie pisnęli ani słowa. Może głupio postąpiłem, że nie naciskałem mocniej.
— Zrobiłeś, co można. I masz szczęście, żeś się od nich wyrwał. Niczego sobie nie wyrzucaj. Blefowałeś wspaniale. Z podziwu wyjść nie mogę, jak tyś to wszystko z miejsca wymyślił.
— Byłem w takich opałach, że musiałem coś wykombinować.
Po chwili milczenia Tommy powrócił do sprawy śmierci pani Vandemeyer.
— Nie ma wątpliwości, że to był chloral?
— Chyba nie. W każdym razie nazwali to zatrzymaniem akcji serca w wyniku przedawkowania środka nasennego. Coś w tym stylu. I bardzo dobrze. Dochodzenie przyczyny zgonu, i to w dodatku publiczne, byłoby nam w tej sytuacji zupełnie nie na rękę. Myślę, że Tuppence i ja, a nawet bardzo zasadniczy sir James, mamy jedno i to samo podejrzenie…
— Pan Brown? — zgadł Tommy.
— Oczywiście.
— Pan Brown jednak nie fruwa — powiedział w zamyśleniu Tommy. — Nie widzę sposobu, w jaki mógłby dostać się do mieszkania i potem z niego wyjść.
— A co byś powiedział o przekazywaniu myśli na odległość? O wysłaniu magnetycznej fali, która zniewoliła panią Vandemeyer i kazała jej popełnić samobójstwo?
Tommy spojrzał na Juliusa z podziwem.
— Masz pomysły! Kapitalne! Niezła jest też ta twoja frazeologia. To jednak nie dla mnie. Ja poszukuję pana Browna z krwi i kości. Sądzę, że młodzi i utalentowani detektywi powinni ruszyć do pracy, zbadać każdy pyłek i narobić sobie guzów od pukania się w czoło, aż znajdą rozwiązanie zagadki. Jazda, jedziemy na miejsce zbrodni! Jaka szkoda, że nie ma tu Tuppence. Hotel Ritz stałby się sceną rozczulającego powitania.
Kolejne pytanie w recepcji przyniosło odpowiedź, że Tuppence jeszcze nie wróciła.
— Może jednak sprawdzę na górze — zaproponował Julius. — A jeśli jest w moim saloniku? Czasami go używa.
— Ruszył do windy.
Niespodziewanie Tommy usłyszał cieniutki głos obok siebie:
— Ta pani… to chyba pojechała pociągiem, sir…
— Ze co? — Tommy obrócił się i zobaczył stojącego obok chłopca, który zrobił się czerwony jak piwonia.
— Wsiadła do taksówki, sir. I słyszałem, jak powiedziała kierowcy, żeby szybko jechał na dworzec Charing Cross.
— Chłopak w mundurku pikolaka zachęcony spojrzeniem Tommy’ego ciągnął dalej: — Już przedtem wiedziałem, że chce jechać pociągiem, sir. Kiedy poprosiła o rozkład jazdy…
— Kiedy o ten rozkład prosiła? — przerwał mu Tommy.
— Zaraz potem, jak jej zaniosłem telegram, sir.
— Telegram?
— Tak, sir.
— O której to było?
— Około wpół do pierwszej, sir.
— Opowiedz mi wszystko dokładnie. Chłopiec wziął głęboki oddech.
— Zaniosłem telegram pod numer 891. Ta pani tam była. Otworzyła telegram i taka była zadowolona, że aż krzyknęła. A potem wesoło powiedziała: „Przynieś mi zaraz rozkład jazdy. Tylko szybko, Henry!”. Ja wcale nie nazywam się Henry, ale…
— Imię jest nieważne. Mów dalej!
— Tak jest, sir. Więc jej przyniosłem, a ona mi kazała czekać. Zaczęła czegoś szukać w tym rozkładzie, a potem spojrzała na zegarek i powiedziała: „Szybko. Złap mi taksówkę”. No i stanęła przed lustrem i zaczęła wkładać kapelusz. Poleciałem po taksówkę i ledwo ją złapałem, to ona już była. I wtedy taksówkarzowi powiedziała to, co już mówiłem na początku.
Chłopak aż się zadyszał z przejęcia. Kilkakrotnie zaczerpnął powietrza. Tommy nadal wpatrywał się w niego. W tym momencie pojawił się Julius z otwartym listem w ręku.
— Słuchaj no, Hersheimmer! — zwrócił się do niego Tommy. — Tuppence samotnie ruszyła jakimś śladem…!
— Psiakrew!