Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Wydaje mi się, że słońce zachodzi. Jesteś beznadziejnie głupi i nudzisz mnie. Zanim skończymy tę bezsensowną rozmowę, czy możesz mi powiedzieć, dlaczego tak bardzo miałoby mi zależeć na twojej śmierci? Twoja oczywista paranoja musi mieć jakieś podłoże.
— Z tych samych powodów, które popchnęły cię do zabicia mojego ojca.
— Co takiego?
— Czy naprawdę myślisz, że uwierzyłem w to, iż to Hinrik go zdradził? Owszem, pasował do tej roli, gdyby nie fakt, że wszyscy wiedzą, jaki to półgłówek i słabeusz. Naprawdę uważałeś mojego ojca za kompletnego głupca? Nawet gdyby wcześniej nie słyszał o Hinriku, wystarczyłoby mu pięć minut rozmowy, żeby się zorientować, że to bezwolna marionetka. Czy mój ojciec bezmyślnie powierzyłby jakąkolwiek tajemnicę człowiekowi, który mógłby przekazać dowody jego zdrady? Nie, Jonti. Człowiek, który wydał mojego ojca, musiał się cieszyć jego pełnym zaufaniem.
Jonti cofnął się o krok i kopnął na bok walizkę. Przyjął obronną pozycję i powiedział:
— To są podłe insynuacje. Jedyne, co cię tłumaczy, to twoje niewątpliwe szaleństwo.
Biron drżał, ale nie z zimna.
— Mój ojciec był bardzo popularny wśród twoich ludzi, Jonti. Zbyt popularny. Autarcha nie może tolerować konkurenta w rządzeniu. Zrobiłeś wszystko, żeby pozbyć się rywala. Kolejnym twoim celem jest pozbyć się jego następcy, który mógłby zająć jego miejsce i zapragnąć zemsty — głos Birona przeszedł w krzyk, który niósł się daleko w zimnym powietrzu. — Czy nie tak?
— Nie.
Jonti pochylił się ku walizce.
— Mogę udowodnić, że się mylisz. — Szybkim ruchem otworzył pojemnik. — Sprzęt radiowy. Sprawdź. Przyjrzyj się dobrze. — Wysypał zawartość walizki na grunt u stóp Birona.
— I co to ma niby udowodnić? — Biron patrzył na Jontiego.
— To nic — Jonti wyprostował się. — Ale przyjrzyj się temu. W ręku trzymał blaster, kostki dłoni pobielały mu z wysiłku.
Z jego głosu zniknął chłód:
— Jestem tobą zmęczony. I nie mam zamiaru męczyć się dłużej.
— Ukryłeś blaster w walizce ze sprzętem? — powiedział Biron martwym głosem.
— Nie wpadłeś na to? Naprawdę przyszedłeś tu spodziewając się, że zrzucę cię z urwiska, i myślałeś, że zechcę zrobić to gołymi rękoma, jakbym był górnikiem czy tragarzem? Jestem autarchą Lingane… — jego twarz stężała, lewą ręką zrobił płaski, tnący ruch. — Jestem już zmęczony frazesami i głupim idealizmem rządcy Widemos. Ruszaj się. W stronę urwiska — zrobił krok do przodu.
Biron, z uniesionymi rękoma i wzrokiem utkwionym w blasterze postąpił w tył.
— To ty zabiłeś mojego ojca.
— Tak, zabiłem go! — powiedział autarcha. — Mówię ci o tym, żebyś w ostatnich chwilach swojego życia był świadom, że ten sam człowiek, który sprawił, że ciało twojego ojca rozpadło się na atomy w komorze dezintegracyjnej, teraz dopilnuje, abyś poszedł w jego ślady i zatrzyma dla siebie dziewczynę Hinriadów, razem ze wszystkimi korzyściami, jakie z tego płyną. Pomyśl o tym! Dam ci na to jedną dodatkową minutę! Ale trzymaj ręce nieruchomo, bo zabiję cię, ryzykując wszystkie pytania moich ludzi. — Otoczka jego spokoju zniknęła, nie pozostawiając niczego poza wściekłą furią.
— Już wcześniej usiłowałeś mnie zabić.
— Tak. Twoje domysły są zupełnie słuszne. Ale czy to ci teraz coś pomoże? Cofnij się!
— Nie — odpowiedział Biron. Opuścił ręce i dodał: — Jeśli chcesz strzelać, to zrób to.
— Wydaje ci się, że się nie ośmielę?
— Mówiłem, strzelaj.
— Dobrze! — Autarcha wycelował dokładnie w głowę Birona i z odległości metra nacisnął spust.
19. Klęska! 
Tedor Rizzett ostrożnie okrążył płaski kawałek terenu. Nie chciał się jeszcze pokazywać, lecz trudno było pozostawać w ukryciu wśród nagich skał tej planety. Poczuł się pewniej, gdy dotarł do skupiska ogromnych, poprzerastanych kryształami głazów. Ostrożnie zagłębił się między nie. Od czasu do czasu przystawał, aby otrzeć czoło wierzchem gąbczastej rękawicy. Mimo panującego chłodu pot zalewał mu oczy.
Wreszcie zobaczył ich zza dwóch wyniosłych granitowych monolitów w kształcie litery V. Oparł blaster o udo. Słońce świeciło mu prosto w plecy, czuł nikłe ciepło jego promieni przenikające kombinezon. Doskonale. Nawet gdyby spojrzeli w jego stronę, oślepiający blask słońca zasłoni go przed ich wzrokiem.