— Bodajby marnie poginęły plugawe kondle wiejskie! Na każdą z pcheł moich przypadły po trzy psie ukąszenia... i to tylko dlatego, żem spojrzał (spojrzał, nic więcej) na jakiś dziurawy but leżący w oborze. Cóż sobie te psy myślą? Czyż ja się żywię błotem?
To rzekłszy poskrobał się poniżej lewego ucha.
— Słyszałem — odrzekł Adiutant głosem zgrzytliwym, przypominającym chrobot tępej piły rżnącej grubą deskę — słyszałem, że w tym bucie znajdowało się nowo narodzone szczeniątko.
— Insza to rzecz słyszeć, a insza wiedzieć na pewno! — mruknął szakal, który znał spory zapas przysłów podsłuchany u ludzi podczas ich wieczornych gawęd przy ogniskach.
— Święta prawda. Przeto, by się upewnić, zaopiekowałem się tym szczeniątkiem, gdy psy miały inne jakieś zajęcie...
— Tak, psy były bardzo zajęte — potwierdził szakal. — Niestety nie mogę teraz udać się do wioski, gdzie rad bym sobie upolował parę ochłapów. Ale... czy w tym bucie było naprawdę ślepe szczeniątko?
— Było... ale teraz jest tutaj — odparł Adiutant wskazując dziobem na pełne wole pod gardzielą. — Kęs to wprawdzie niewielki, ale trzeba się i nim zadowolić, gdy litość stała się rzeczą rzadką na tym świecie.
— Ha-aj! Świat ma dziś serce z żelaza! — płaczliwie zawył sza-kał, ale wnet głos zmienił, dostrzegłszy na powierzchni wody jakąś drobną, ledwie że uchwytną falę. — Życie nam wszystkim dziś stało się ciężkie! Nie wątpię, że nawet nasz dostojny władca, chluba ghaut i przedmiot zazdrości całej rzeki...
— Kłamca, pochlebca i szakal z jednego wykluli się jaja! — zauważył Adiutant, nie zwracając się zresztą do nikogo bezpośrednio, gdyż podobno w razie potrzeby sam umiał łgać jak najęty.
— Tak! Przedmiot zazdrości całej rzeki! — powtórzył szakal głosem donośniejszym. — Nawet on, jak mniemam, jest tego zdania, że od czasu zbudowania mostu coraz trudniej o dobrą strawę. Z drugiej strony przyznać muszę (choć nie zamierzam bynajmniej
powiedzieć mu tego w oczy), że zacny nasz pan jest tak mądry i tyloma obdarzony zaletami, iż ja (niestety) nawet równać się z nim nie mogę...
— Jakiż czarny musi być szakal, który o sobie mówi, że jest szary! — burknął Adiutant, nie mogąc odgadnąć, do czego to wszystko zmierza.
— Jemu nigdy nie zbraknie żywności, wobec czego...
W tejże chwili rozległ się cichy chrzęst, jak gdyby łódź jakaś otarła się o mieliznę. Szakal wykonał żwawo w tył zwrot i stanął frontem (jako w pozycji najbezpieczniejszej) do istoty, o której mówił przed chwilą.
Tuż obok ukazał się olbrzymi, na dwadzieścia stóp długi krokodyl, okryty pancerzem przypominającym blachę kotła parowego, potrójnie żłobkowaną i nitowaną, nabitą suto ćwiekami. Groźnie ponad wodą błysnęły żółte ostrza jego górnych zębów, zwisające ponad pięknie kanelowaną szczęką dolną. Był to nie kto inny, lecz sam płaskonosy Mugger z Mugger Ghaut, starszy od najstarszych mieszkańców wioski — dawca jej starodawnego imienia — zły duch mielizny i od wielu lat (znacznie przed pobudowaniem mostu kolejowego) postrach całej okolicy — mężobójca, ludożerca i fe-tysz miejscowy w jednej osobie. Ułożył się na powierzchni wody, wcisnąwszy pysk w mieliznę, i utrzymywał się w równowadze za pomocą nieznacznych, ledwie dostrzegalnych ruchów ogona. Szakal wiedział wybornie, że jedno silniejsze machnięcie tym ogonem zdołałoby, niczym tłok maszyny parowej, wyrzucić Muggera błyskawicznie na mieliznę.
— Ach! Jakież to dla mnie szczęście, że cię oglądam, Obrońco Nędzarzy! — jął przypochlebiać się, cofając się jednakże za każdym słowem. — Posłyszeliśmy wdzięczny twój głos i pośpieszyliśmy tutaj, wiedzeni nadzieją lubej pogawędki. Przyznam się, że moja bezwstydna zarozumiałość przywiodła mnie do tego, że oczekując twego przybycia poważyłem się mówić o tobie... mam jednak nadzieję, że nie dosłyszałeś słów moich...
Rzecz naprawdę miała się nieco inaczej. Szakal, wygłaszając swą poprzednią przemowę, właśnie tego pragnął, by ją posłyszano; wiedział bowiem, że pochlebstwo było najlepszym sposobem zdobywania sobie chleba. Mugger wiedział, że szakal przemawia w tym właśnie celu; szakal wiedział, że Mugger wiedział
o tym, a Mugger wiedział, że szakal wiedział, iż on o tym wiedział. Nic więc dziwnego, że byli z siebie wzajemnie nader zadowoleni.