Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


— Czołem, Azzie! — powiedział Rognir, a w jego głosie wyraźnie brzmiało
szyderstwo i złośliwość. — Czyżbyś nie czuł się zbyt dobrze?
— Istotnie, nieszczególnie — potwierdził Azzie. — Ale to nieważne, mam
wielką zdolność regeneracji sił. Mam też wrażenie, jakbym zaplątał się w coś, co mnie wiąże do tego krzesła. Gdybyś był tak miły i uwolnił mnie oraz podał mi kubek wody, to myślę, iż niemal całkowicie przyszedłbym do siebie.
— Uwolnić cię?
Śmiech Rognira był tak pogardliwy, jak to często bywa ze śmiechem trolli.
Gdy nastała cisza, dołączyły do niego inne mruczące coś głosy.
— Do kogo ty mówisz? — zainteresował się Azzie. Ponieważ jego oczy przy-
zwyczajały się coraz bardziej do ciemności, mógł teraz dostrzec inne kurduplowa-te postacie znajdujące się wraz z nim i Rognirem w jaskini. Byli to wszystko mali mężczyźni, same trolle, których przyglądające mu się badawczo oczy tworzyły wokół błyszczący krąg.
— To jest moje plemię — powiedział Rognir. — Chciał bym dokonać prezen-
tacji, ale po cóż się tym kłopotać? Nie będziesz tu dłużej, niźli na czas potrzebny do ucięcia sobie małej i zabawnej rozmówki.
— Ale o czym? — zapytał Azzie, chociaż miał na ten temat wcale dobre
pojęcie.
— O tym, co jesteś mi winien — przypomniał mu Rognir.
— Wiem. Czy jednak uważasz, że sposób, do jakiego się uciekłeś, jest jedy-
nym mogącym doprowadzić do omówienia tej kwestii?
— Twój służący nie chciał dozwolić nam wejść, gdy przychodziliśmy pogadać
z tobą na ten temat.
— Ach, ten Frike — powiedział Azzie dusząc w sobie śmiech. — Jest taki
opiekuńczy!
— Być może jest. Ja jednak chcę moich pieniędzy. Znalazłeś się tutaj po to, bym je otrzymał. W tej chwili. Natychmiast.
Azzie wzruszył ramionami.
— Prawdopodobnie przeszukałeś już moje kieszenie, więc wiesz, że nie mam
przy sobie niczego oprócz drobnych oraz jednego czy dwóch zaklęć.
— Nie masz już nawet i tego — odparł Rognir. — Zabraliśmy je!
— Więc czego więcej możecie chcieć?
141
— Zapłaty! I to nie tylko procentów, które mi obiecałeś od moich skarbów, ale także samych klejnotów!
Azzie roześmiał się cicho ze szczerym rozbawieniem.
— Mój kochany! Całe to zamieszanie jest zupełnie niepotrzebne, ponieważ tak naprawdę przybyłem do Paryża po to, by cię odnaleźć i powiedzieć, jak dobrze ma się twoja inwestycja.
— Ha! — zakrzyknął Rognir ze zdziwieniem, które nie mogło znaczyć nic
innego, jak wyraźnie dająca się odczuć niewiara.
— Daj spokój, Rognir, nie ma powodu do takich gierek. Rozwiąż mnie i po-
gadajmy o tym jak dżentelmeni.
— Nie jesteś dżentelmenem — przypomniał mu Rognir. — Jesteś demonem.
— A ty trollem — nie pozostał dłużny Azzie — ale rozumiesz, co miałem na
myśli.
— Chcę dostać swoje pieniądze.
— Zdajesz się zapominać o tym, że nasza umowa miała obowiązywać przez
rok — rzekł Azzie. — Termin jeszcze nie upłynął. Sprawy idą dobrze i w stosownym czasie otrzymasz swój kapitał z powrotem.
— Myślałem nad tym wszystkim i zdecydowałem, iż nie mam zamiaru wkła-
dać swoich zasobów w twoje przedsięwzięcie. Wydaje mi się, iż może ono źle
się skończyć dla klas pracujących, jak na przykład dla nas, trolli. Jeden klejnot w sączku jest wart dwóch albo i trzech na jakiejś zagranicznej giełdzie, gdzie może wybuchnąć panika.
— Umowa jest umową — stwierdził Azzie — a ty zgodziłeś się poruczyć mi
swoje skarby na rok.
— Tak, ale teraz się wycofuję. Chcę odzyskać swój wkład.
— Związany, jak w tej chwili, nie jestem w stanie zrobić dla ciebie nic więcej
— wzruszył ramionami Azzie.
— Tak, ale jeżeli cię uwolnimy, to rzucisz jakieś zaklęcie i tyle cię będziemy widzieli.
Było to dokładnie to, co zamiarował Azzie. By odwrócić uwagę konusa od
tego drażliwego tematu, zapytał:
— Co znaczy „my”? Dlaczego są w to zamieszane jakieś inne trolle?
— To są moi partnerzy w tym interesie — odparł Rognir. — Być może uda-
łoby ci się przekabacić mnie samego, ale z nimi wszystkimi nie pójdzie ci tak łatwo.
Jeden z trolli wystąpił do przodu. Był niski, nawet jak na gnoma, a jego cał-
kiem biała broda nosiła żółtobrunatną obwódkę wokół ust — ślad po żuciu tyto-niu.
— Nazywam się Elgar — przedstawił się. — Okpiłeś tego prostodusznego
trolla Rognira, ale nie uda ci się zrobić tego samego z nami. Oddawaj natychmiast naszą forsę albo. . .
142
— Mówiłem już — powiedział Azzie — że nie mogę nic zrobić, mając zwią-
zane obie ręce. Nie mogę nawet się wysmarkać!
— A po co masz smarkać? — zainteresował się Elgar. — Nie o tym mówimy.
— To tylko taka figura stylistyczna — wyjaśnił Azzie. — Chodzi o to. . .
— Wiemy, o co tobie chodzi — powiedział Elgar. — O to, by nam niczego nie
zwrócić. Ale skoro nie możesz zapłacić, mamy wobec ciebie pewne plany, mój
miły przyjacielu.
Jestem w każdej chwili wypłacamy, ale nie będąc przytroczonym do krze-
sła! — Azzie uśmiechnął się w sposób właściwy zwycięzcom. — Rozwiążcie