— Do tego w tej chwili?
— Nie, nie musisz. Ale nikt nigdy z tobą o tym nie rozmawiał?
— Och, jasne, wiele razy. Wszyscy mówili to samo: muszę odrzucić więzy
z ojcem i przeświadczenie, że mnie zdradził, i zająć się własnym życiem. Nazy-
wa się to „terapią rzeczywistości” albo „przestań, kurwa, się mazać”. Wszystko
byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że to nie do ojca miałem cholerny żal.
Plutonowy skubnęła się w ucho. — To dziwne. Wszyscy w Imperium uważają
Cesarzową za. . . ja wiem. . . boginię.
— Wszyscy oprócz jej syna — powiedział gorzko Roger. — Nigdy nie wyba-
czyłem jej tego, że nie mam ojca. Mogła przecież drugi raz wyjść za mąż. Całe
życie poszukuję kogoś, kto mógłby mi zastąpić ojca.
— Kostas. . . ? — spytała bardzo delikatnie Despreaux.
— Tak jakby. — Roger wydał z siebie dźwięk przypominający łkanie. — Ko-
stas był mi najbliższy. Może nawet z czasem stałby się dla mnie ojcem. . . Zawsze był przy mnie, kiedy go potrzebowałem. A mnie nie było, kiedy on potrzebował
mnie. . .
Despreaux zadrżała na myśl, jak wiele ma Roger żalu i nienawiści do samego
siebie. To, co czuła, było silniejsze niż strach, więc odważyła się wyjąć z jego
rąk karabin. Bez słów objęła Rogera i położyła jego głowę na swoich kolanach.
Zaczęła głaskać go po włosach, a on bardzo cicho rozpłakał się.
Jej też łzy zakręciły się w oczach. Zastanawiała się, ile lat upłynęło, odkąd
ktokolwiek widział, jak książę łka. Tak bardzo chciała do niego dotrzeć, coś mu
powiedzieć, ale była marinę, wojownikiem i nie wiedziała, jak to zrobić. Zaczęła
więc nucić jakąś melodię.
— Nie wiem, co robić, Nimashet — powiedział po chwili książę. — Nie. . .
nie mogę już więcej zabijać. Już tylu z was zabiłem. Po prostu nie mogę dłużej.
— Nikogo nie zabiłeś, Roger — powiedziała łagodnie. — Jesteśmy marines.
Wszyscy na ochotnika zgłosiliśmy się do Osobistego Pułku Cesarzowej. Wiedzie-
liśmy, co nas czeka, i w każdej chwili jesteśmy gotowi odejść.
— Ale nie zgłaszaliście się do wyprawy na planetę pełną czterorękich barba-
rzyńców i ochraniania księcia-ofiary!
Uśmiechnęła się.
— Nie ofiary, tylko bohatera.
— A Kostas nie zgłosił się do marines — powiedział cicho książę — i nie
chciał umierać.
— Ludzie bez przerwy umierają, Roger. — Plutonowy gładziła jego spląta-
ne włosy. — Giną w wypadkach i umierają ze starości. Umierają z głodu i giną
w katastrofach, z napromieniowania. Topią się.
282
— Ale Kostas zginął przez mój błąd. Wydałem mu polecenie i nie pomyślałem o konsekwencjach. Ile razy już coś takiego robiłem, i to nie tylko jemu? Ile razy podczas tej wyprawy wy, marines, byliście narażeni na niebezpieczeństwo — albo
ginęliście — przez moją głupotę? Moje nie przemyślane, głupie zachowanie?
— Myślę, że jesteś dla siebie trochę niesprawiedliwy. Rozmawiałam z Turkol
Besem i Chimem. Nie kazałeś Kostasowi przynieść wody. Sam ci to zapropono-
wał. Wiem, wiem — powiedziała, zakrywając mu usta dłonią. — To nie zmienia
faktu, że.- jak zawsze — zrobił to dla ciebie. Ale myślę, że to ważne, iż to był jego wybór, a nie twój. A skoro o tym mowa, to czy naprawdę myślisz, że Kostas nie
zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa? Nie wiedział, że dżungla jest groźna?
Myślisz, że nie wiedział, że w rzekach żyją krokodyle? Roger, przecież on szedł
z nami całą drogę, był z tobą na tylu polowaniach i na planetach, o których nikt
z nas nawet nie słyszał!
— Chcesz powiedzieć, że to jego wina?
— Chcę powiedzieć, że to niczyja wina. Ani jego, ani twoja. Po prostu był